Death Railway.

Most na rzece Kwai i biegnące przez niego tory, to tylko malutki fragment linii kolejowej pomiędzy Tajlandią i Birmą.

Jej budowę zarządziła Japonia, w czerwcu 1942 roku, aby zapewnić sobie alternatywę dla drogi morskiej, która została zablokowana przez alianckie łodzie podwodne i samoloty.

Prace ruszyły kilka miesięcy później, w październiku 1942 roku, a ukończone zostały pod koniec października 1943 roku.

Powstało ponad 250 mil torów, przy budowie których zmarło ponad 16 000 więźniów wojennych z Ameryki, Australii, Nowej Zelandii, Holandii i Wielkiej Brytanii oraz 100 000 robotników z Chin, Birmy, Japonii, Indonezji i wielu innych krajów.

Najczęstszymi przyczynami śmierci były choroby, niedożywienie oraz wyczerpanie.

Prace rozpoczęto jednocześnie w obu krajach i kierowano się ku środkowi.

Na rzece Kwai powstały w sumie trzy mosty, dwa drewniane i jeden stalowy. Ten ostatni przypłynął barką z Jawy i został zamontowany przez więźniów.

Po wojnie Tajlandia wykupiła kolej od aliantów za 50 milionów THB, a przęsła mostu, które zostały zniszczone podczas bombardowań, zostały odbudowane przez japońską firmę w ramach rekompensaty wojennej.

Most jest używany do tej pory i przejeżdża przez niego turystyczny pociąg, który kończy trasę przy wodospadzie Saiyok Noi.

Warunki w obozach.

W miarę postępu prac i przemieszczania się w głąb dżungli, konieczna była budowa kolejnych obozów. Regułą było, aby najpierw budować kwatery dla japońskich strażników, później kuchnię, a następnie chaty dla robotników. Na samym końcu troszczono się o chorych.

Początkowo warunki bytowe w obozach nie były jednak najgorsze. Jedzenie było dostępne i w niskich cenach, a straż dość luźna, dzięki czemu więźniowie wymykali się nocami do miasteczek. Mimo to, niewielu próbowało uciec, gdyż zdawali sobie sprawę, że przetrwanie w dżungli jest niemożliwe.

Więźniów wspierali również Tajowie. Mer Kanchanaburi, Boonpong Sirivejapandh miał koncesję na kantynę, co umożliwiło mu przemycanie tytoniu, lekarstw, jedzenia, a także pieniędzy darowanych przez brytyjskie firmy z Bangkoku.

Niestety, gdy Japończycy rozpoczęli „Operation speedo”, a prace przesunęły się w głąb kraju, warunki znacznie się pogorszyły.

Dostawy żywności stały się nieregularne i nieadekwatne. Ryb, mięsa, oleju i soli było za mało, ryż był robaczywy, a warzywa spleśniałe. Poza głównymi obozami, więźniowie musieli czasami tygodniami żyć o misce ryżu z odrobiną soli. Płace były tak niskie, że nie wystarczało na jedzenie dla chorych, a więźniowie zmuszeni byli zacząć sprzedawać swoje rzeczy osobiste. Z czasem zaczęły się też kradzieże. Ograbiano zmarłych, a także innych więźniów i japońskich strażników.

Paczki przekazywane przez Czerwony Krzyż były wstrzymywane przez Japończyków. Więźniowie mogli otrzymać tylko jedną w ciągu trzech lat, chociaż wiedzieli, że ich rodziny płacą wystarczająco, aby dostawali co miesiąc.

Warunki w obozach poprawiły się ponownie w 1944 roku, kiedy Japończycy ulegli naciskowi opinii międzynarodowej i zaczęli trochę lepiej traktować więźniów.

W jednym z obozów pojawił się salon fryzjerski, boisko, a nawet teatr na 5 000 osób.

Choroby.

W obozach panowały malaria, czerwonka, cholera, pelagra, które dotykały czasami nawet 80% więźniów, aczkolwiek tylko nieliczni mogli pozostać w szpitalu.

Pracować musiała określona liczba osób, więc zdarzało się, że chorzy byli transportowani do pracy na noszach.

Z czasem, gdy nacisk na szybkie ukończenie prac się zwiększył, na torach musieli pracować również japońscy i koreańscy strażnicy.

Bombardowania aliantów.

Gdy tory zostały ukończone, 32 000 więźniów musiało zostać, aby zajmować się konserwacją. Konieczne były ciągłe naprawy, gdyż podczas budowy używano najgorszych materiałów. Drewno próchniało zazwyczaj po trzech, czterech miesiącach.

Poza tym, tory były bombardowane przez aliantów. Metalowy most zbombardowano kilkukrotnie w lecie 1945 roku. Pierwsze naloty nie wyrządziły mu zbyt wielu szkód, ale podczas kolejnych, zniszczeniu uległy trzy przęsła.

Niestety naloty spowodowały również śmierć wielu więźniów. Ich obozy były zazwyczaj w bezpośrednim sąsiedztwie torów i mostu, a ich jedyną ochroną były bambusowe chaty. Nie mogli budować okopów, ani wywieszać białych trójkątów na niebieskim tle, co jest symbolem obozów więźniów wojennych.

Kanchanaburi War Cemetery.

Więźniowie, którzy zmarli podczas budowy torów, byli zazwyczaj chowani w okolicach obozów lub przy torach. Po wojnie ich szczątki zostały przeniesione na dwa cmentarze w Tajlandii i jeden w Birmie.

Na największym z nich, w Kanchanaburi, pochowano ponad 5 000 obywateli Wspólnoty Brytyjskiej i 1 800 Holendrów.

Ziemia pod oba tajskie cmentarze, została podarowana przez Tajów, którzy zaprzyjaźnili się z więźniami podczas wojny.

Jak wyglądała moja wycieczka.

Jak już wspomniałam w poprzednim poście, na odwiedzenie muzeum i wizytę na moście, miałam bardzo mało czasu.

Żałuję, gdyż muzeum jest naprawdę ciekawe. Znajduje się tam mnóstwo eksponatów, w tym drewniane belki pochodzące z oryginalnego mostu.

Sam most prezentuje się lepiej z dystansu, niż przy bliższym poznaniu, zwłaszcza, że pełno na nim fotografujących się turystów.

Co ciekawe, przejeżdża przez niego pociąg, pomimo tych wszystkich turystów, którzy odsuwają się jedynie na bok. Nikt nie wymaga, aby zejść z mostu na czas przejazdu pociągu, co było dla mnie dość zaskakujące.

Niedługo później, sama miałam okazję przejechać pociągiem po moście, a także pokonać resztę trasy, aż do wodospadu Saiyok Noi.

Było to dość przyjemne doświadczenie, aczkolwiek nie mogę powiedzieć, aby trasa była jakoś szczególnie widokowa.

Nad wodospadem, o ile dobrze pamiętam, miałam ok. godziny. Trochę niefortunnie, gdyż był to wyjątkowo mało atrakcyjny wodospad, nie wspominając już o tym, że w ogóle nie zależało mi, aby się tam znaleźć.

Zdaje się jednak, że to marnotrawstwo czasu było spowodowane jedynie tym, że część osób z naszej grupy udała się do jakiegoś sanktuarium słoni i musieliśmy na nich zaczekać.

Na sam koniec wróciliśmy do Kanchanaburi, aby odwiedzić cmentarz. Bardzo mi się podobał, ale tam ponownie ograniczono mój czas. Nie zdążyłam wszystkiego dokładnie obejrzeć, gdyż dość szybko zaczęto mnie nawoływać i poganiać.

Tak oto wyglądała moja wycieczka nad most na rzece Kwai. Chyba nic dziwnego, że nie byłam zadowolona i teraz jestem przekonana, że skutecznie odwiodło mnie to od wybierania się na podobne wycieczki w przyszłości.

Napisane przez

Małgorzata Kluch

Cześć! Tutaj Gosia i Kasper. Blog wysrodkowani.pl jest poświęcony podróżom i życiu w Chinach. Po pięciu latach spędzonych w Azji i eksploracji tamtej części świata, jesteśmy z powrotem w Europie, odkrywając nasz kontynent.