W październiku wzięliśmy dwa dodatkowe dni wolnego i udaliśmy się na 4-dniowy odpoczynek na chińskiej wyspie tropikalnej.

Mowa oczywiście o wyspie Hainan, znajdującej się na południu kraju.

Chęć żeby się tam wybrać, towarzyszyła mi już od dawna, zwłaszcza, że przed nami poleciało tam sporo naszych znajomych i wszyscy wracali bardzo zadowoleni.

Inne Chiny.

Krótko po wylądowaniu w mieście Sanya, przyszło nam sie przekonać, dlaczego miejsce to robi aż tak dobre wrażenie na odwiedzających.

Po pierwsze, od momentu postawienia stopy na płycie lotniska, w ogóle nie czułam się, jakbym była w Chinach. Wszystko było inne: niebieskie niebo, kolory nieprzyćmione przez smog, maleńkie, łatwe do ogarnięcia lotnisko, tak różne od typowych chińskich molochów.

Poza tym, wszędzie rosną palmy, a morze jest na wyciągnięcie ręki, wraz ze złocistymi, piaszczystymi plażami.

Bardzo szybko zaczęliśmy też odczuwać, że mieszkańcy Sanya są dużo bardziej zrelaksowani, nie spieszą się tak wszędzie i ogólnie, życie na wyspie toczy się wolniej.

Bardzo nam to przypasowało, gdyż potrzebowaliśmy odskoczni od Chongqing.

Spotkaliśmy się też z Anastasiią, naszą rosyjska koleżanką, zapoznaną jeszcze w Hangzhou, która od niedawna mieszka w Sanya. Ona z kolei, zapoznała nas z innymi obcokrajowcami, spośród których wszyscy zgodnie przyznali, że żyje im się bardzo dobrze i ogólnie jest super.

Hmm, zaczęliśmy żałować, że zdecydowaliśmy się zostać w Chongqing na kolejny rok, gdyż mieliśmy oferty pracy z Hainan’u. Trzeba było brać.

Pogoda.

Pogoda na wyspie jest super. Trudno mi powiedzieć, jak jest przez cały rok, ale w październiku było wręcz idealnie. Mieliśmy ok. 26 – 28°C i czasami było gorąco, ale dzięki morskiej bryzie, było to dużo przyjemniejsze niż zazwyczaj.

Od czasu do czasu padał deszcz, ale zazwyczaj wieczorem i bardzo szybko przechodził. Raz złapał nas na plaży, ale był ledwie odczuwalny i pływało się wtedy cudownie.

Co robić w Sanya?

My do tego krótkiego wyjazdu podeszliśmy na spokojnie. Chodziło nam przede wszystkim, żeby sobie odpocząć i się zrelaksować. Dlatego na zwiedzanie poświęciliśmy tylko jeden dzień, a przez pozostałe, wylegiwaliśmy się na plaży, popijaliśmy piwka i zajadaliśmy się rewelacyjnymi owocami morza.

Z tego co się orientuję, w okolicy jest kilka atrakcji, można też pochodzić po okolicznych wzgórzach. Nas jednak interesowała jedynie potężna statua bogini Guanyin, znajdująca się nad brzegiem morza.

Wybraliśmy się tam drugiego dnia, gdy dołączyła do nas Irina, koleżanka z Chongqing.

Bogini Guanyin.

Posąg jest ogromny i bardzo imponujący. Biały kolor na tle morza i nieba prezentuje się bardzo ładnie.

Bogini ma trzy oblicza, z czego jedno jest skierowane w stronę lądu, a dwa pozostałe na boki. W każdej z odsłon trzyma też inne przedmioty w rękach.

Dla turystów dostępny jest taras przy potężnych stopach bogini, z którego rozciągają się przepiękne widoki. Oprócz tego, do zwiedzania są wnętrza, w których znajduje się świątynia.

Cały kompleks jest ogromny i raczej ciężko ogarnąć to wszystko w jeden dzień. My kupiliśmy dodatkowe bilety na meleksa, który woził nas z miejsca na miejsce, ale po kilku godzinach zwiedzania samej statuy, nie mieliśmy zbyt wiele energii na pozostałe obiekty.

Na sam koniec wylądowaliśmy przy pagodzie, skąd można dojść nad brzeg morza. W wodzie znajdują się ogromne głazy, na których można siadać i podziwiać widoki i biegające wszędzie krabiki. Prawie w ogóle nie było tam ludzi, więc mieliśmy chwilę ciszy i spokoju. Było naprawdę cudnie. Zdecydowanie jest to miejsce warte odwiedzenia.

Plaże.

Nasze lenistwo nie pozwoliło nam na odwiedzenie innych plaż, więc codziennie chodziliśmy na tą, która znajduje się w pobliżu hostelu, w którym się zatrzymaliśmy. Rozkładaliśmy się pod palmami, w cieniu.

Plaża była szeroka i piaszczysta, a woda w morzu cudownie orzeźwiająca.

Tuż przy plaży jest promenada z wieloma barami i restauracjami, ale na jedzenie wybieraliśmy się troszkę bardziej w głąb miasta.

Pływanie nocą.

Jak się okazuje, na wyspie nie można pływać nocą. My bardzo chcieliśmy i zdziwiliśmy się co nie miara, gdy po dotarciu na plażę w nocy, zastaliśmy rozciągniętą wzdłuż morza linkę i wyraźny zakaz kąpieli.

No tak, w końcu to dalej Chiny, więc nie można pozwolić ludziom na takie wybryki.

My mimo wszystko zdecydowaliśmy się na wejście do wody i nawet udało nam się w niej pozostać przez jakieś kilkanaście minut. Niestety w pewnym momencie przyszedł koleś z gwizdkiem i zaczął na nas gwizdać. Musieliśmy się ewakuować.

Następnego wieczora udaliśmy się znacznie dalej od innych ludzi i o dziwo znaleźliśmy miejsce niezagrodzone linką. Tam mogliśmy pływać do woli.

Rosjanie.

Na Hainan przyjeżdża mnóstwo Rosjan i w związku z tym, wszystko jest po rosyjsku. Restauracje mają menu zapisane cyrylicą i często nie można dostać wersji angielskiej.

Oczywiście nas też wszyscy brali za Rosjan i cały czas słyszeliśmy rosyjskie zwroty. Dziwli się bardzo, gdy nie chcieliśmy rosyjskiego menu i mówiliśmy po chińsku albo prosiliśmy o pałeczki do makaronu, zamiast widelca.

A dlaczego jest tam tylu Rosjan? Bo nie potrzebują wiz turystycznych na Hainan. Do każdej innej części Chin potrzebują, ale wyspa stanowi wyjątek. Tak na marginesie dodam, że jest więcej uprzywilejowanych w ten sposób krajów, w tym również Polska.

Jedzenie.

Dzięki Rosjanom, na wyspie jest mnóstwo rosyjskich restauracji. Do jednej takiej zawitaliśmy i zjedliśmy barszcz, chleb czosnkowy, a także placki ziemniaczane z krewetkami i śmietaną. Nigdy w życiu tak mi śmietana nie smakowała. Właściwie w Polsce unikam jej jak ognia, a tym razem zdawało mi się, że to najcudowniejszy rarytas.

Oprócz tego, pochłonęliśmy masę owoców morza, z czego najlepsze były krewetki. W jednej restauracji dostaliśmy ich cały talerz za 58 RMB. Ostrygi były za 2 RMB za sztukę, co jest ceną niewyobrażalnie niską.

Hostel.

Część miasta, w której się zatrzymaliśmy, nazywa się Dadonghai. Znaleźliśmy tam bardzo przyjemny hostel. Właścicielka była super miła, udzieliła nam sporej zniżki (pierwszy raz zapłaciłam mniej, a nie więcej niż wskazywała cena na booking.com), a rano przygotowywała bardzo dobre, zachodnie śniadania. Jest tam też bar z drinkami w bardzo przystępnych cenach i stół do bilarda.

Informacje praktyczne: hostel, w którym się zatrzymaliśmy, nazywa się Sanya Backpacker International Youth Hostel. Z lotniska do Dadonghai można dojechać autobusem nr 8 za 5 RMB. Do statuy można dojechać autobusem nr 25 lub 16. Wstęp kosztuje 129 RMB, a meleks dodatkowe 30 RMB.

Napisane przez

Małgorzata Kluch

Cześć! Tutaj Gosia i Kasper. Blog wysrodkowani.pl jest poświęcony podróżom i życiu w Chinach. Po pięciu latach spędzonych w Azji i eksploracji tamtej części świata, jesteśmy z powrotem w Europie, odkrywając nasz kontynent.