Wizyta w Xiamen nie była planowana, ale okazała się bardzo przyjemnym zakończeniem naszej podróży po Chinach południowych. Miasto ma bardzo sympatyczną atmosferę i można wyczuć nadmorski klimat. Nie wiem, czy inni też tak mają, ale jak ja jestem nad morzem, to od razu czuję się jak na wakacjach i udziela mi się sielankowy nastrój. Uwielbiam patrzeć na morskie fale i słuchać ich szumu. Bardzo mnie to relaksuje.
Tak się składa, że od przyjazdu do Chin, wielkiej wody nie widzieliśmy i gdy okazało się, że zawitamy do Xiamen, byłam tym faktem bardzo podekscytowana. Miałam nadzieję, że pójdziemy na plażę.
Niestety tak się jednak nie stało. I chyba już najwyższy czas abym się przyzwyczaiła, że w tym kraju nawet tak proste czynności jak pójście na plażę w nadmorskim mieście, są skomplikowane.
Otóż gdy udaliśmy się na nabrzeże okazało się, że wszystko jest zagospodarowane, zamurowane i nie ma mowy o czymś takim jak plaża w naszym rozumieniu. Do dyspozycji była tylko i wyłącznie promenada. Można było popłynąć na jakąś wyspę, ale odstraszył nas skomplikowany proces i natłok rzekomych atrakcji. Bardziej chodziło nam o coś spokojnego, a nie chodzenie po nowiutkich pawilonikach, podziwianie kamieni i tym podobne przyjemności tak typowe dla chińskich „zabytków”.
Być może trzeba było jechać w inne miejsce, ale szczerze mówiąc nie bardzo nam się chciało. Doszliśmy do wniosku, że prawdopodobieństwo znalezienia plaży w chińskim mieście jest małe, a jako że byliśmy akurat w okolicach ścisłego centrum, uznaliśmy, że lepiej będzie trochę się po nim powłóczyć.
Szybko okazało się, że była to bardzo trafna decyzja i spacery po uliczkach centrum stały się ostatecznie główną przyjemnością, jakiej oddawaliśmy się podczas pobytu w Xiamen.
Nie mieliśmy żadnego napiętego planu zwiedzania, nie mieliśmy też ochoty zbytnio się wysilać. Nie ukrywam, że minione dni dały nam się dość mocno we znaki i intensywność z jaką podróżowaliśmy spowodowała ogromną potrzebę relaksu. Poza tym, centrum Xiamen obfituje w bardzo ciekawe uliczki, pełne interesującej architektury o wyraźnych wpływach zewnętrznych. Widzieliśmy tam budynki zupełnie inne niż te, które zazwyczaj widuje się w chińskich miastach.
Natomiast drugiego dnia naszych spacerów, trafiliśmy na najbardziej hardcorowy targ, jakiego dane nam było do tej pory doświadczyć. Ciągnął się prawie w nieskończoność, przez wiele uliczek i za wiele zakrętów. Zapachy były odurzające, nawał towarów i ich różnorodność imponująca, a widoki należały do tych, co to już nigdy się ich nie zapomina.
Był to namacalny dowód, że inwencja i fantazja Chińczyków w kwestii kulinariów nie ma granic. Okazało się na przykład, że oni jedzą aligatory i jeżozwierze! Widok odciętej głowy aligatora i wystawionej na sprzedaż, pozostanie ze mną już na zawsze.
Innym widokiem, którego nigdy nie zapomnę, będą sprzedawcy ryb i ich najbliższe otoczenie, w którym spędzają przecież tak wiele czasu. Wszechobecna krew, łuski i ten zapach … Jedno z poniższych zdjęć odda to chyba lepiej niż moje słowa.
Nanputuo Temple.
Jeśli chodzi o bardziej turystyczną stronę miasta, to zdecydowaliśmy się odwiedzić tylko jedną z tamtejszych „atrakcji”. Padło na kompleks świątynny o nazwie Nanputuo Temple. Sama świątynia jak świątynia, w Chinach podobnych wiele (główny budynek był zresztą zamknięty), ale jedno miejsce na tym terenie przyciągnęło moją uwagę. Mowa o małej grocie skalnej, w której znajdują się półki z najprzeróżniejszymi figurkami. Niektóre są troszkę przerażające, wszystkie bardzo kolorowe. Natomiast ich ilość naprawdę robi wrażenie!
Hotel i jedzenie.
Z ciekawostek dodam jeszcze, że w Xiamen trafiliśmy do bardzo ciekawego hotelu. Po wejściu do pokoju, przez chwilę czuliśmy się niemal jak w domu, gdyż wszędzie pełno było wizerunków Hello Kitty. Jeśli ktoś nie wie, to dodam, że ściany w naszym ówczesnym mieszkaniu w Suzhou, a także wiele innych powierzchni, też były pokryte wizerunkami tego jakże znanego kota. O szczegółach można przeczytać tutaj.
Co do jedzenia, to w centrum Xiamen trafiliśmy do jednej bardzo interesującej restauracyjki. Zjedliśmy tam super wypasiony posiłek złożony z kilku różnych potraw. Jedna z nich nazywała się trumną i była potężną, zasmażoną kromką chleba. Środek był wydrążony, uzupełniony pysznościami i z przykrywką.
These pictures are just beautiful to look at! I am a friend of your moms, my name is Janet and I live in New York. My son, Benjamin went to Japan in 2015 and took similar types of pictures. I am always amazed how cultures are so different from mine! Thank you!
Hi Janet,
thanks for the comment. You’re right, Asian culture is completly different from ours. Before coming to China we were anticipating to experience a bit of a ‘culture shock’ but even after many months China finds new ways to suprise us.
We plan to visit Japan as well. Any helpful tips?
Hi Kasper! My son Benjamin loved looking at your blog tonight! He will be contacting you via email tonight! Keep posting on your blog and we will keep watching! xo janet
Hi Janet,
thanks for putting us in touch with Benjamin. We have a few questions regarding our trip to Japan and we will definitely ask for his advice.
BTW, Gosia has a lot of material in preparation, I’m sure we won’t run out of stories to tell any time soon 😉