![](https://www.wysrodkowani.pl/wp-content/uploads/2021/01/DSC_0104-copy.jpg)
Data wizyty: 25.10-03.11.2019.
Tokyo miało być naszym ostatnim przystankiem podczas podróży przez Japonię i mieliśmy na nie zarezerwowane najwięcej czasu. Ostatecznie, ze względu na wcześniejszy przyjazd i utrudnienia związane z dalszymi lotami, zostaliśmy nawet dłużej niż planowaliśmy – 10 dni.
Miasto jest jednak tak ogromne i tak pełne atrakcji, że moglibyśmy tam siedzieć nawet kilka tygodni i rozrywek z pewnością by nie zabrakło.
Noclegi.
Kasper i ja dojechaliśmy do Tokyo autobusem, a Paul pociągiem, jako że jego JR Pass wciąż był ważny (nasz był na 21dni – najdłuższa opcja – i skończył się dzień wcześniej).
O dziwo my byliśmy w mieście pierwsi i udaliśmy się prosto do hostelu, który dla nas wszystkich zarezerwowałam. Na miejscu musiałam stoczyć bardzo długą i skomplikowaną rozmowę z pracownikiem, jako że nasze rezerwacje oryginalnie były dopiero na następny dzień i zmiany wywołały wiele utrudnień.
Ostatecznie wszystko się udało, ale jak wkrótce miało się okazać, w hostelu spędziliśmy jedynie dwie noce. Niestety odkryliśmy pluskwy i czym prędzej musieliśmy się ewakuować. Jedynym plusem całej tej sytuacji było to, że udało nam się uzyskać zwrot za jeden z noclegów, co uważam, że naprawdę nam się należało. Jak wiadomo, ugryzienia pluskiew są bardzo nieprzyjemne i w dodatku widoczne przez wiele dni, więc zdecydowanie nie chcieliśmy płacić za taki nocleg.
Co jak co, ale w Japonii pluskiew się nie spodziewałam!
Szybko zrobiłam kolejne rezerwacje i już niedługo później byliśmy w nowym hostelu, który okazał się dużo nowocześniejszy, w lepszej lokalizacji i spotkaliśmy tam fajnych ludzi. Było sporo fanów rugby, którzy zjechali z całego świata na jakieś mistrzostwa, czy coś w tym rodzaju, ale była też para Słowaków, których poznaliśmy w Hiroszimie. Niesamowite, że drugi raz trafiliśmy do tego samego hostelu i to w tak ogromnym mieście!
Minusem było to, że moje łóżko było przy oknie i codziennie rano jakiś starszy koleś przychodził pod to okno na poranny aerobik. Przy swoich ćwiczeniach był bardzo głośny, irytujący i w dodatku opierał się o moje łóżko. Raz zwróciłam mu uwagę, ale powiedział, że to przecież miejsce ogólnodostępne. Och, ludzie potrafią być tacy nieznośni! A poza tym, ja naprawdę robię się za stara na hostele.
No nic, przeżyte.
Pierwszy hostel, ten z pluskwami, nazywa się Star Inn, a drugi, ten lepszy, to Steps Guesthouse.
Bary i restauracje.
Już pierwszego wieczoru zaliczyliśmy dwa bary i chociaż ogólnie bawiliśmy się dobrze, to jednak przyszło nam doświadczyć pewnego niezbyt przyjemnego procederu, który w Tokyo jest niestety powszechny.
Otóż w wielu barach i restauracjach w japońskiej stolicy poza kwotą za jedzenie i napoje, zapłacimy też dodatkowe opłaty. W niektórych przypadkach może ich być nawet kilka. W restauracjach jest to opłata za miejsce, przy czym podana suma jest za osobę, a nie jak myśleliśmy, za cały stół! Natomiast w jednym z barów, w którym dostaliśmy najbardziej rozwodniony alkohol jaki można sobie wyobrazić, na koniec wieczoru zaskoczono nas jeszcze rachunkiem kilka razy wyższym niż się spodziewaliśmy. Okazało się, że nie tylko trzeba zapłacić za miejsce, ale również za wątpliwą przyjemność wysłuchania czyjegoś zawodzenia do mikrofonu, co dumnie nazwano karaoke. W rzeczywistości był to tylko jakiś mały ekran zawieszony na ścianie i szczerze mówiąc, myśleliśmy, że to po prostu znajomi barmana postanowili spróbować swoich sił. Poza nimi i nami nie było tam nikogo więcej i my oczywiście w karaoke nie uczestniczyliśmy.
O ile dobrze pamiętam, mieliśmy też zapłacić za drobne przekąski, które na wstępie przedstawiono nam jako darmowe.
Mówiąc krótko, rachunek okazał się kompletnie niedorzeczny, ale barman ostatecznie odjął nam te szalone opłaty i zapłaciliśmy tylko za drinki.
Z podobnymi sytuacjami spotkaliśmy się w Tokyo kilkukrotnie, więc z pewnością trzeba uważać. W ogóle stolica jest mniej przyjazna niż reszta kraju i dlatego nasza euforią związana z Japonią, na koniec pobytu odrobinę przygasła. Dlatego też uważam, że każdy odwiedzający Kraj Kwitnącej Wiśni powinien ruszyć się poza Tokyo i zobaczyć inne miejsca w kraju, aby poczuć gościnność Japończyków i doświadczyć, jak przyjaznymi i miłymi ludźmi większość z nich jest.
Transport.
Po mieście poruszaliśmy się przede wszystkim metrem, gdyż tak było nam najwygodniej. Są też linie JR, ale zazwyczaj było nam z nimi nie po drodze. Dlatego też nie sądzę, aby korzystanie z JR Pass’a miało w stolicy sens.
Zwiedzanie.
Wydaje mi się, że spożytkowaliśmy nasze 10 dni w Tokyo całkiem nieźle i nastawiliśmy się na różnorodne doświadczenia. Było picie sake i jedzenie sushi i sashimi, podziwianie rozległych, miejskich panoram, wizyty w świątyniach i miejscach historycznych, nocne spacery po słynnych tokijskich ulicach, aukcja tuńczyków, wizyta w rewelacyjnym muzeum sztuki cyfrowej, poznawanie oryginalnych, japońskich form teatralnych, interakcje, czasami przedziwne, z przebranymi na Halloween Tokijczykami, podziwianie pięknej sztuki walki, jaką jest Aikido, a nawet kupowanie antyków. Chyba jedyne, czego nie udało nam się zrobić, to wizyta w muzeum sumo. Było zamknięte. Następnym razem będziemy chcieli nie tylko dowiedzieć się więcej o tym zadziwiającym sporcie, ale również zobaczyć samą walkę.
Asakusa i Senso – ji Temple.
Zwiedzanie Tokyo zaczynamy od dzielnicy Asakusa, którą można określić jako stare miasto.
Najważniejszym obiektem i niejako centrum dzielnicy jest Senso – ji Temple, gdzie udajemy się w pierwszej kolejności.
Od razu widać, że świątynia cieszy się ogromną popularnością wśród turystów i jest to zdecydowanie jedno z najbardziej tłocznych miejsc w stolicy, jakie mieliśmy okazję odwiedzić. Dlatego też, nie bardzo mi się tam podobało.
Jedyne co przyciągnęło moją uwagę na dłużej, to ogromne lampiony i równie potężne sandały, które przez miesiąc wyplatało 800 mieszkańców miasta Murayama. Są zrobione ze słomy, ważą 2 500 kg i mają długość 4,5 m. Sandały nazywają się O-Waraji i są talizmanem.
W bezpośrednim sąsiedztwie budynków świątynnych znajdziemy mnóstwo kramów, a trochę dalej ciągną się uliczki handlowe. W niektórych sklepikach można znaleźć naprawdę fajne rzeczy, np. strony ze starych ksiąg, czy też drewniane lalki.
My idziemy jeszcze dalej, aż trafiamy do Asakusa Culture Tourist Information Center. Jest to miejsce o tyle ciekawe, że na górnym poziomie znajduje się mały taras obserwacyjny, z którego rozciąga się widok na okolicę.
Panorama miasta z Asahi w dłoni.
Następnie kierujemy się na most i przechodzimy na drugą stronę rzeki Sumida. Przed oczami mamy interesujące budynki, z czego jeden wygląda jak kufel piwa z pianką, a drugi ma na dachu złote coś. Widok jest to dość osobliwy, ale zapewniam, że tego miejsca podczas zwiedzania Tokyo, absolutnie odpuścić nie można.
Są to budynki należące do koncernu Asahi i na jednym z górnych pięter kufla, znajduje się cudowny taras widokowy.
Przed wejściem zamawia się piwo, a następnie udaje się do wybranego stolika. Za oknami rozciąga się przepiękna panorama.
My trafiliśmy tam niedługo przed zachodem słońca w dniu z bardzo dobrą widocznością. Dzięki temu, dane nam było podziwiać słońce zachodzące tuż obok Fuji, której wierzchołek był doskonale widoczny na horyzoncie.
Radość z tego powodu mieliśmy ogromną, gdyż jak pisałam w jednym z poprzednich wpisów, nasz wypad na Fuji zakończył się kompletną porażką i wcześniej nie mieliśmy nawet okazji zobaczyć tej słynnej góry.
Wizyta w tym miejscu to zdecydowanie jedno z najwspanialszych doznań podczas naszego pobytu w Tokyo.
Tokyo Tower.
Znakomita panorama rozciąga się również z Tokyo Tower, gdzie udaliśmy się następnego dnia.
Tym razem trafiliśmy na nocną panoramę, dzięki czemu widoki były naprawdę imponujące. Niestety o zdjęciach tego samego powiedzieć nie można.
Tokyo Tower to budynek ciekawy również z zewnątrz, jako że swoim wyglądem do złudzenia przypomina Eiffel Tower.
Sengakuji Temple.
Sengakuji Temple to jedno z tych miejsc, które wspominam najlepiej, jeśli chodzi o zabytki Tokyo. Moim zdaniem ma niesamowitą historię, a o dziwo, nie jest zbyt tłumnie odwiedzane. Podczas naszej wizyty, po terenie świątyni kręciło się zaledwie kilka osób.
Znajdziemy tam groby Asano Naganori – feudalnego lorda Ako, jego żony Yozeiin oraz 47 roninów z Ako. Ich historia jest doprawdy fascynująca!
Otóż Asano Naganori dopuścił się napaści na ważnego urzędnika o imieniu Kira Kozukenosuke. Jak czytamy na tablicy informacyjnej, nie mógł dłużej znieść jak ten go traktował, gdyż urągało mu to jako samurajowi.
W konsekwencji, został zmuszony przez szogunat do popełnienia seppuku (hara – kiri) jeszcze tego samego dnia. Co więcej, miał tego dokonać na zewnątrz, w ogrodzie innego lorda, co dla kogoś na jego stanowisku, było ogromną hańbą.
Podwładni Asano nie mogli zaakceptować wyroku i 47 z nich, pod wodzą Oishi Kuranosuke Yoshitaka, poprzysięgło zemstę.
14 grudnia 1702 r. napadli na rezydencję Kiry, po czym złożyli jego odciętą głowę na grobie swojego pana. Następnie oddali się władzom w oczekiwaniu na wyrok.
Po kilku tygodniach zostali skazani na seppuku, a tym samym oszczędzono im kary poprzez dekapitację. Po śmierci zostali natychmiast pochowani obok swojego pana.
Oglądaliśmy te groby z ogromnym zaciekawieniem i chętnie czytaliśmy wszelkie tabliczki, z których można dowiedzieć się wielu szczegółów. Widzieliśmy na przykład studnię, w której Ako Gishi (jak mówi się na 47 podwładnych Asano), obmyli głowę Kiry, zanim zanieśli ją na grób swojego pana.
Widzieliśmy też drzewo i kamień, które zostały podobno opryskane krwią, gdy Asano się zabijał.
Mówiąc krótko, jest to niesamowicie interesujące miejsce i poleciłabym je każdemu, kto lubi historię. Można tam wyczuć atmosferę dawnych lat i przenieść się na chwilę do innej epoki.
Aukcja tuńczyków.
Następnego dnia musieliśmy wstać bardzo wcześnie, aby zdążyć na słynną aukcję tuńczyków, która odbywa się w Toyosu Market.
Nie było łatwo, gdyż aukcja zaczyna się o 4:30 rano, w miejscu odległym od centrum i trudno dostępnym. Ostatnią część trasy musieliśmy pokonać na nogach, a w dodatku przez pomyłkę wylądowaliśmy w budynku, gdzie sprzedaje się warzywa i owoce! We właściwe miejsce trafiliśmy dosłownie w ostatniej chwili, gdy aukcja zbliżała się już do końca.
Na szczęście udało nam się załapać chociaż na końcówkę i zobaczyliśmy te ogromne cielska tuńczyków, co było widokiem co najmniej intrygującym.
W hali, którą widzieliśmy z tarasu obserwacyjnego, sprzedaje się cztery rodzaje tuńczyka (Bluefin, Southern Bluefin, Bigeye oraz Yellowfin, natomiast w innej części sprzedawany jest również tuńczyk Albacore), pochodzącego z Japonii i wielu innych krajów świata: USA, Meksyku, Hiszpanii, RPA, czy też Nowej Zelandii.
Mrożoną rybę przechowuje się w bardzo niskiej temperaturze (-60°C), aby mięso pozostało świeże i w najlepszym możliwym stanie.
Sprzedaż w Toyosu Market zależy od dnia i pory roku, ale w 2018 r. każdego dnia sprzedawano średnio 200 świeżych tuńczyków i 1 000 mrożonych.
Ryby mają obcięte ogony, aby kupujący mogli określić ich świeżość, ilość tłuszczu i kolor. Ponadto, na każdej rybie znajduje się próbka mięsa. Oceniając jakość sprawdza się również stan skóry, czy też jasność oczu.
Sashimi z targu rybnego.
Po aukcji udaliśmy się na pobliski targ rybny, aby skosztować prawdziwego japońskiego sushi i sashimi. Sushi zjedliśmy w małej knajpce, a sashimi kupiliśmy od pewnego pana, bezpośrednio na ulicy. Było to najlepsze sashimi jakie kiedykolwiek jedliśmy. Coś absolutnie rewelacyjnego!
Tokyo National Museum.
W dalszej kolejności, udajemy się do Tokyo National Museum, które znajduje się w rozległym parku, gdzie też jest sporo do zobaczenia. Jest tam kilka pomników, m. in. nagrobek upamiętniający żołnierzy poległych podczas Ueno War w 1868 r. Zaglądamy również do małej świątyni.
Samo muzeum jest bardzo ciekawe i można tam zobaczyć grom fascynujących eksponatów, np. figury nagrobne, narzędzia z paleolitu, czaszkę żółwia morskiego, używaną w modłach o pomyślne połowy, czy też sztukę przedstawiająca demonicznego kota, monstrualnych rozmiarów, który polował w Prefekturze Saga.
Ameya Yokocho.
Na koniec dnia trafiamy jeszcze na targ o nazwie Ameya Yokocho, gdzie można kupić wszelakie produkty, w tym na przykład batoniki Kit Kat o najbardziej wymyślnych smakach, czy też zjeść wyrabiane bezpośrednio na ulicy japońskie przysmaki, takie jak takoyaki.
My wstępujemy też do cudnej, kameralnej świątyni, której nazwy niestety nie znam.