W lipcu odbyliśmy naszą trzecią wielką podróż po Chinach. Tym razem udaliśmy się na południe, aby zobaczyć jedne z najbardziej rozpoznawalnych krajobrazów w tym kraju. Mowa oczywiście o rzece Li i okolicznych górach, a także o tarasach ryżowych. Była to bardzo udana wycieczka, obfitująca w wiele wrażeń. Jednak przede wszystkim, była to wycieczka, na której wreszcie poczuliśmy się jak na wakacjach i to właśnie za to będę ją najcieplej wspominać.
Wszystko zaczęło się od bardzo długiej podróży pociągiem, który zawiózł nas do Guilin. Temu miastu, jak i wszystkim innym miejscom na naszej trasie, poświęcę osobne wpisy, teraz tylko pokrótce opiszę co robiliśmy. A zatem, w Guilin spędziliśmy pięć dni, co pozwoliło nam zakochać się w tym miejscu. Jest w nim coś, co odróżnia go od innych chińskich miast i jest to oczywiście jak najbardziej pozytywna różnica. Zdaje się być bardzo spokojne i o wakacyjnej atmosferze. Pod względem architektonicznym nie wyróżnia się wcale, ale niesamowitego uroku dodaje mu to, że zostało zbudowane pomiędzy zielonymi pagórkami. Zwłaszcza z wysokości wygląda to nieziemsko i tak sielsko, że aż nie chce się stamtąd wyjeżdżać.
Wcześniej natknęłam się na różne opinie o tym mieście, z czego wiele było raczej negatywnych i teraz nie mogę zrozumieć dlaczego. Trudno mi sobie wyobrazić, że komuś mogłoby się tam nie podobać. Moim skromnym zdaniem jest tam o niebo lepiej niż w pobliskim Yangshuo, które zdaje się być uwielbiane przez turystów, a przez to jest sztuczne do granic możliwości. Natomiast do zobaczenia w Guilin, a raczej w jego okolicach, jest tak wiele, że można by zostać nawet i na dwa tygodnie i wcale się nie nudzić.
W samym mieście naszym ulubionym miejscem od razu stał się park, w którym dumnie stoją słynne pagody – The Sun Pagoda and the Moon Pagoda. Są tak piękne i kolorowe i tak przyjemnie się na nie patrzy o zmroku, jednocześnie popijając piwo, że chętnie robiłabym to na co dzień.
Kilka kilometrów za Guilin, znajduje się cudowne antyczne miasteczko Daxu. Nie jest jeszcze oblegane przez turystów, nie pobiera się tam opłat i nie przeszło gruntownej renowacji, która szczerze mówiąc chyba bardziej by mu zaszkodziła niż pomogła. Natomiast mieszkający tam ludzie byli dla nas tak mili, że od razu stało się naszym ulubionym miejscem tego typu w całych Chinach.
Rejs po rzece Li wymaga dłuższego opisu i na pewno się go doczeka, ale jest atrakcją mocno skomercjalizowaną i moim zdaniem trudno się nim zachwycić.
Inaczej jest w przypadku tarasów ryżowych, które są jednym z najpiękniejszych miejsc na świecie, jakie do tej pory widziałam. To istny cud, zarówno natury jak i rąk człowieka. Jadąc tam spodziewałam się naprawdę wiele, a widok, który ukazał się moim oczom i tak przerósł moje oczekiwania. Coś niesamowitego!
Naszym kolejnym przystankiem w podróży były Fujian Tulou w okolicach miasta Yongding, czyli okrągłe (i nie tylko) domy – twierdze, budowane przez ludność Hakka. W jednym z takich budynków dane nam było nawet zamieszkać! Widok to osobliwy, bardzo interesujący, okolica swojska, ale atmosfery jakoś nie podłapaliśmy. Szczerze mówiąc, poza kilkoma wyjątkami, nie czuliśmy się tam zbyt mile widziani. Niemiłą niespodzianką była również obecność bed bugs (pluskiew) w naszym pokoju, a to już naprawdę tragedia!
Na koniec trafiliśmy do Xiamen, miasta nadmorskiego. Stało się to trochę z przypadku, ale nie żałujemy. Zaciekawiła nas tamtejsza architektura i najbardziej hardcorowy targ, na jakim do tej pory byliśmy. Morze, a właściwie wodę, gdyż przypuszczam że była to zatoka, oglądaliśmy tylko z promenady, ale klimat wakacyjny był.
Podsumowując, pomimo incydentu z pluskwami, była to jak na razie nasza najbardziej udana chińska podróż. Cieszę się, że się na nią zdecydowaliśmy, gdyż przez jakiś czas był plan żeby we wakacje, przed powrotem do Polski, nigdzie nie jechać.
Południe kraju, pomimo strasznych upałów i wilgoci w powietrzu, bardzo przypadło nam do gustu. Znacznie różni się od rejonów, w których mieszkamy na co dzień. Zdaje się, że życie toczy się tam wolniej i zdecydowanie spokojniej. Natomiast przyroda nie ma sobie równych. Z okien pociągów stale obserwowaliśmy przepiękne, zielone wzgórza, tarasy ryżowe, małe poletka …… było naprawdę bajkowo!
Dobrze się czyta ten post , gdyż sporo w nim o miejscach pięknych i Waszych pozytywnych doznaniach tamże.I o miłych 🙂 Chińczykach spotkanych po drodze. Całe szczęście,że natura potrafi wciąż zachwycać , a spokój i wolniejsze tempo życia są doceniane. Życzę Wam więcej takich miejsc do znalezienia w nich odpoczynku i chwil szczęśliwych.
Właśnie za tydzień jedziemy w Żółte Góry, które są podobno jednym z najpiękniejszych miejsc w Chinach. Mam nadzieję, że się nie zawiedziemy.