„Żegnaj Boże, jadę do Bodie” – te słowa zapisała w swoim pamiętniku mała dziewczynka, której rodzina przenosiła się do Bodie pod koniec XIX wieku. Miasto cieszyło się wówczas opinią grzesznego i niebezpiecznego.
Bodie to ghost town (miasto widmo), jakich wiele na terenie Kalifornii. Ich lata świetności przypadły na okres gorączki złota, a gdy ta ustała, opustoszały i wymarły. Obecnie wiele z nich zamieniono na skanseny i udostępniono turystom.
Ja odwiedziłam tylko jedno z nich, ale kiedyś na pewno chciałabym zobaczyć kolejne. Atmosfera tajemniczości, jaka tam panuje, przyciąga. Przechadzając się uliczkami, oglądając stare, niszczejące budynki i czując lejący się z nieba żar, można łatwo przenieść się myślami w tamte czasy, niczym z westernu i poczuć przebiegający po plecach dreszcz.
Okazuje się bowiem, że to co widzimy na filmach opowiadających o Dzikim Zachodzie, nie jest wcale przesadą. W tamtych czasach naprawdę było bardzo niebezpiecznie, a strzelaniny i zabójstwa należały do porządku dziennego. Bodie wiodło w tej dziedzinie prym. Zbrodnie należały tu do codzienności. Jak wyczytałam w folderze informacyjnym, dzwon z wieży strażackiej, który wybijał wiek wszystkich zmarłych, dzwonił bardzo często i długo. Dochodziło do rabunków, napadów z bronią w ręku, ulicznych porachunków. Co więcej, w mieście działało 65 saloonów, więc nic dziwnego, że miasto nazywano „oceanem grzechu, smaganym burzą pożądania i furii.”
A wszystko zaczęło się w 1878 roku, kiedy to populacja Bodie wzrosła z 20 do 10 000 osób. Stało się tak za sprawą The Standard Mine, kopalni która przyniosła 15 milionów dolarów dochodu w przeciągu 25 lat. W okresie od 1860 roku do 1941 w tych okolicach wydobyto złoto i srebro warte 100 milionów dolarów, a The Standar Mine odnosił największe sukcesy wśród wszystkich działających tu zakładów. Zamknięto go w 1938 roku. Obecnie jest niedostępny dla zwiedzających ze względu na kwestie bezpieczeństwa.
W mieście działał też tartak, bo zimą potrzebne były ogromne ilości drewna do ogrzania domostw. Na przełomie 1878 i 1879 roku zima była wyjątkowo sroga, a ludzie, w tym wielu nowo przybyłych, nie byli na nią przygotowani. Mrozy i choroby zebrały wtedy swoje żniwo.
Przechadzając się po Bodie zobaczymy niejedno ciekawe miejsce. Jest tam kościół, saloony, stacja benzynowa, remiza, sklepy, prywatne domy i wiele, wiele innych obiektów. Zwiedzania jest na co najmniej dwie godziny, więc tym bardziej dziwi fakt, że to podobno zaledwie 5% wszystkich zabudowań, jakie istniały tutaj w XIX wieku.
Budynki są w bardzo kiepskim stanie. Tylko do nielicznych można wejść, a gdy się to zrobi, trafi się do istnego królestwa brudu. Nie będzie to przesadą, gdy napiszę, że na meblach i innych sprzętach są kilkucentymetrowe warstwy kurzu, a wiele z nich jest bardzo zniszczonych. Wygląda na to, że pomimo tego, że za wstęp na teren Bodie pobierane są wysokie opłaty, nikt się za bardzo nie stara, aby uratować to miejsce i sprawić, że przetrwa.
Wiele narzędzi, starych desek i innych przedmiotów zalega na zewnątrz, na trawie, jak gdyby pozostały dokładnie tam, gdzie porzucili je ich właściciele. Wszystko jest na wyciągnięcie ręki, ale biada temu, kto to zrobi. W małym muzeum znajdującym się w jednym z budynków możemy przejrzeć dziesiątki, jeśli nie setki listów nadesłanych od turystów, którzy kiedyś ulegli pokusie zabrania „pamiątki” z Bodie, a później bardzo tego żałowali. Jak piszą ci ludzie, przedmioty te przynosiły im pecha dopóty dopóki pozostawały w ich posiadaniu. Tylko ich zwrot jest w stanie znieść klątwę.
Ja do przesądnych nie należę, ale ryzykować też niepotrzebnie nie chciałam, więc wszystko pozostawiłam w dokładnie takim stanie, w jakim to zastałam. Kto wie w jakich teraz byłabym tarapatach, gdybym postąpiła inaczej …
Więcej informacji o naszej serii Dawno temu w … znajdziecie tutaj.
bardzo cieszy mnie dywersyfikacja tematyki na blogu, tak trzymać 🙂
Nas tez. W koncu ile mozna pisac o Chinach 🙂
Też chętnie poczytamy Waszych wrażeń z podrózy w inne rejony świata. Może na przykład podzielisz się swoimi przeżyciami z wędrówek po Camino de Santiago ?
Oczywiście, posty z moich wcześniejszych podróży są już mniej więcej rozplanowane na cały rok, więc będzie tego sporo. W najbliższym czasie można się spodziewać relacji z kilku maleńkich hiszpańskich wiosek, które mijałam po drodze do Santiago. 🙂