W lipcu słońce wstaje w Beijing’ie na kilka minut przed piątą. Aby dotrzeć na plac Tiananmen na czas, musieliśmy wyjść z naszego hotelu ok. 3:30 w nocy. Trzeba było iść na nogach, gdyż transport publiczny o tej porze jeszcze nie działa.

Na szczęście nasz hotel był blisko centrum i mieliśmy mapę, według której miała to być krótka i mało skomplikowana trasa. Oczywiście Chiny nie byłyby Chinami, gdyby nie okazało się, że to co jest idealnie prostą ulicą na mapie i prowadzi wprost na plac, w rzeczywistości bardziej przypomina ślepą uliczkę, która z niewiadomego powodu nagle kończy się ogromnym domem postawionym na samym środku, który trzeba obejść, a następnie zdecydować się na jedno z wielu rozwidleń. Na nasze szczęście, Chińczycy wcześnie wstają, więc dość szybko udało nam się kogoś dołapać i zapytać o kierunek.

Im bardziej zbliżaliśmy się do celu, tym więcej ludzi dało się zauważyć na ulicach. Całymi grupami szli w tym samym kierunku co my. Co chwilę widzieliśmy też podjeżdżające autokary, z których wylewały się tłumy chińskich turystów. Wiedzieliśmy już wtedy, że internet nie kłamał i ceremonię wciągania flagi na placu Tiananmen, pomimo tak wczesnej pory, rzeczywiście przychodzą oglądać tłumy.

Mijaliśmy kolejne przecznice, co chwilę wydawało nam się, że jesteśmy juz tuż tuż, a tymczasem placu Tiananmen wciąż nie mogliśmy wypatrzyć. Według mapy ulica, którą szliśmy, miała skończyć się bezpośrednio na placu, ale wcale tak się nie stało. Na szczęście im bliżej byliśmy, tym więcej grup turystów wskazywało nam odpowiedni kierunek. Podążając za nimi, weszliśmy w plątaninę skrzyżowań i przejść podziemnych, w których koczowało mnóstwo ludzi. Nie wiem czy byli to bezdomni, czy tylko osoby, które z jakiegoś powodu musiały spędzić tą jedną noc poza domem.

Czas mijał nieubłaganie, do piątej było coraz bliżej, a my wychodząc z jednego przejścia podziemnego, zaraz musieliśmy wchodzić w kolejne. W pewnym momencie zaczęło się to robić naprawdę niedorzeczne. Plac było już widać, a my, jak w jakiejś pętli albo w śnie, kiedy to chce się biec, ale nogi stoją w miejscu, dalej nie mogliśmy tam dojść. Wszędzie tłumy ludzi, barierki zagradzające przejście przez ulicę i kolejne skrzyżowania i kolejne przejścia podziemne! W końcu mijamy ostatnie z nich i ……… jesteśmy na placu Tiananmen!

Plac jest ogromny! Naprawdę ogromny! Dużo większy niż sobie wyobrażaliśmy.

Już z daleka widzimy maszt, więc idziemy w jego kierunku. Gdy docieramy na miejsce, stajemy w dość jeszcze małym tłumie. Od barierek dzieli nas tylko kilka rzędów ludzi. Jest jeszcze trochę czasu, więc większość osób dopiero się schodzi. Niedługo będą stały za nami tysiące.

Jesteśmy bardzo podeksytowani, chyba znacznie bardziej niż większość obecnych Chińczyków, którzy wyglądają jakby przyszli tu tylko po to, żeby zrobić zdjęcia. Stoją z rękami uniesionymi do góry, w których trzymają aparaty, telefony i tablety. Większość z nich pozostanie w takiej pozycji przez całą ceremonię. Niektórzy prawie wcale nie będą patrzeć na flagę.

My też robimy kilka zdjęć, ale większość już po ceremonii, a kilka przed. W trakcie wciągania flagi na maszt, gdy z głośników leci chiński hymn, nie robimy ani jednego zdjęcia, szkoda nam marnować tej chwili. To bardzo wzniosły moment. W sumie nie wiem dlaczego, bo w żaden sposób nie sympatyzujemy z komunistycznym systemem Chin, nie jesteśmy też fanami Mao, a sami Chińczycy nie wyglądają na zbyt przejętych. Z jakiegoś jednak powodu, przeżywamy ten moment. Może chodzi po prostu o to, że dociera do nas gdzie jesteśmy. Stoimy o piątej rano, na samym środku placu Tiananmen, w Chinach! Dla nas jest to miejsce historyczne, o którym uczyliśmy się w szkole i które było świadkiem tak wielu wydarzeń. Co więcej, w przeciwieństwie do wielu obecnych tu osób, znamy jego prawdziwą historię.

dsc_0376-2-copy

Gdy jest już po wszystkim, zaczynamy szukać mauzoleum Mao, które dzięki pomocy panów mundurowych, szybko znajdujemy. W kolejce, tak na oko, jest już co najmniej kilkaset osób, więc szybko ustawiamy się na jej końcu. Jest bardzo pochmurno i zaczyna padać deszcz, a nas czekają prawie trzy godziny stania! Na szczęście niedługo okazuje się, że mauzoleum zostanie otwarte o 7-ej, a nie godzinę później, jak myśleliśmy.

Jest chłodno i trochę mokniemy, chociaż mamy na sobie przeciwdeszczowe płaszcze, ale nie przeszkadza nam to za bardzo. Taka pogoda tylko wzmacnia atmosferę, a poza tym, wolimy to niż upał.

Kolejka robi się coraz dłuższa i szybko staje się największą kolejką jaką kiedykolwiek widzieliśmy (w moim przypadku, do tej pory pierwsze miejsce zajmowała kolejka w której czekałam (również w deszczu) na wejście do Muzeów Watykańskich). Postanawiam uwiecznić ją na zdjęciu (które jednak ani trochę nie oddaje jej prawdziwego rozmiaru) i szybko zostaje to zauważone przez jednego z mundurowych, którzy pilnują porządku. Podchodzi do mnie i wkrótce okazuje się, że pomimo tego, że czytałam o tym na internecie, zupełnie zapomniałam, że do mauzoleum nic, ale to nic, nie można wnosić! Muszę teraz zabrać torebkę i aparat do przechowalni, co wiąże się z opuszczeniem kolejki, które jest trudniejsze, niż można by przypuszczać. Na szczęście pan mundurowy jest bardzo miły i mi pomaga, a następnie informuje kolegę, że ma mnie przepuścić, jak będę wracać.

dsc_0382-copy

Wejście do mauzoleum jest darmowe, ale depozyt to już zdzierstwo. Za dwie sztuki bagażu musiałam zapłacić 20 RMB.

Bez problemu wracam do kolejki i czekamy dalej, aż w końcu wybija siódma i kolejka zaczyna posuwać się do przodu. Po chwili mijamy wielką tablicę na której jest napisane, że aby wejść do mauzoleum, należy mieć przy sobie dowód, w naszym przypadku paszport. O tym też oczywiście czytałam, ale z jakiegoś powodu zapomniałam! Nie stanowiłoby to większego problemu, gdyby nie to, że nasze paszporty, razem z portfelem i wszystkimi naszymi rzeczami, zostały w torebce!!! Kolejka już posuwa się do przodu i to w zastraszającym tempie, więc nie ma czasu żeby wracać do przechowalni. Rozczarowani, że zobaczyliśmy tą tablicę dopiero teraz i że pan, który odesłał mnie z bagażem, nie przypomniał nam o dokumentach, postanawiamy zaryzykować i idziemy dalej, bez dokumentów. Wszyscy wokół nas szykują swoje legitymacje, więc trochę nas to stresuje, ale odwrót na tym etapie nie ma sensu. Gdy jesteśmy już naprawdę blisko, podchodzę do jednego z mundurowych i próbuję mu wytłumaczyć, że nie mamy dokumentów. Nie wiem czy mnie zrozumiał, ale macha ręką i pokazuje, że mamy iść dalej. Chwilę później jesteśmy już w małym budynku, gdzie przechodzimy przez bramki i kontrolę osobistą. Zabierają nam zapalniczkę, a o dokumenty nawet nie pytają. Jeszcze tylko chwila i już jesteśmy po drugiej stronie! A tam stoisko na stoisku i wszystkie sprzedają tylko jedno – identyczne, żółte kwiaty po 3 RMB. Chińczycy kupują je jak szaleni, a my oczywiście odpuszczamy sobie składanie kwiatów przy grobie człowieka, którego Chińczycy uważają za bohatera narodowego (nam jawi się bardziej jako morderca i ktoś kto zniszczył chińskie zabytki).

W pierwszym pomieszczeniu jest pomnik Mao i to pod nim zostawia się kwiaty. Następnie przechodzi się do drugiego pomieszczenia, gdzie w szklanej gablocie, przykryty chińska flagą, leży Mao. Każdy ma tylko kilka sekund żeby się mu przyjrzeć. Nie można się zatrzymywać, cały czas trzeba iść. Ja jednak mocno zwalniam kroku, zostawiając przed sobą sporo pustego miejsca, bo wiem, że i tak nikt mi nic nie powie. Oczywiście mam rację i dzięki temu dość dobrze go sobie oglądam. Wygląda dziwnie, tak jakby plastikowo (może to nie on?).

Jeszcze tylko chwila i już jesteśmy na zewnątrz. Do ósmej jeszcze daleko, więc cała ta zabawa naprawdę nie zajęła nam zbyt wiele czasu. Kolejka idzie bardzo szybko. Musi tak być, bo ludzi chcących zobaczyć Mao są tysiące!

Napisane przez

Małgorzata Kluch

Cześć! Tutaj Gosia i Kasper. Blog wysrodkowani.pl jest poświęcony podróżom i życiu w Chinach. Po pięciu latach spędzonych w Azji i eksploracji tamtej części świata, jesteśmy z powrotem w Europie, odkrywając nasz kontynent.