Datong prawdopodobnie pozostanie naszym ulubionym miejscem w Chinach. Nie tylko odwiedziliśmy tam jedne z najpiękniejszych zabytków jakie do tej pory widzieliśmy (nie tylko w Chinach), ale również spotkaliśmy niesamowicie miłych i pomocnych ludzi. Miasto zrobiło na nas dobre wrażenie jak tylko wysiedliśmy z pociągu i tak już pozostało przez cały, niestety dość krótki, pobyt.
Właściwie wszystko zaczęło się jeszcze w pociągu. Jechaliśmy z Beijing’u i nie mieliśmy miejsc siedzących, jednak nie martwiliśmy się tym faktem za bardzo. Podróż miała trwać tylko 7 godzin, a poza tym, zaraz na początku znaleźliśmy sobie bardzo wygodną (jak na te warunki oczywiście) miejscówkę koło dyspozytora wrzątku. Mieliśmy akurat na tyle miejsca, żeby usiąść na plecaku i nie musieć stać całą drogę.
Domyślam się, że brzmi to trochę tak, jak byśmy ostatnimi czasy znacznie obniżyli swoje standardy. Szczerze mówiąc ……… chyba tak właśnie jest.
W każdym razie, podróż minęła nam wyjątkowo szybko i przyjemnie, a to głównie za sprawą współtowarzyszy, którzy wyjątkowo nam się udali. Tylko jeden chłopak mówił troszeczkę po angielsku, ale dogadaliśmy się ze wszystkimi. Byli ciekawi, mili i bardzo towarzyscy. Mamy nawet wspólne zdjęcie, ale niestety niezbyt udane.
Trochę przeszkadzał nam jedynie pracownik kolei, który najwyraźniej się upił. Najpierw zadowalał się piwami, ale Kasper widział go później w akcji z flaszeczką. Szybko stał się naprawdę uciążliwy, przepychał się między nami i wzięło go na mycie podłogi brudnym mopem. Na szczęście pod koniec podróży został zastąpiony (może gdzieś zasnął).
Jak wysiedliśmy na stacji, od razu zauważyliśmy, że pogoda jest inna. Było bardzo ciepło, ale nie duszno, co stanowiło dla nas bardzo miłą odmianę. Kolejnym plusem było to, że zaraz po wyjściu z dworca, zaczepił nas jakiś koleś oferując swoje usługi jako przewodnik. Nie byliśmy zainteresowani, zwłaszcza, że chciał zrobić w jeden dzień to, co my mieliśmy zaplanowane na dwa, ale mimo to bardzo nam pomógł. Zapytał gdzie nocujemy, a następnie powiedział nam jakim autobusem mamy tam dojechać. Bardzo nam to pomogło, bo nie wiem jak dogadalibyśmy się z kimś innym. Pewnie musielibyśmy wziąć taksówkę, a jak się wkrótce okazało, nasz hotel był naprawdę daleko.
Zanim wsiedliśmy do autobusu, odnieśliśmy jeszcze jeden sukces, a mianowicie, udało nam się kupić bilety na kolejny etap podróży (do Pingyao) i to w dodatku z miejscami siedzącymi! Mieliśmy jechać przez noc, więc miejscówki naprawdę nas ratowały.
Obsługa w naszym hotelu nie mówiła po angielsku, ale wszyscy byli dla nas bardzo mili. Dostaliśmy też darmową wodę.
Najlepszą rzeczą jaka nas spotkała w Datongu, jest jednak uliczny grill znajdujący się tuż przy hotelu. Był to najlepszy grill jakiego do tej pory próbowaliśmy w Chinach. Po prostu nie ma sobie równych. Nie wiem jakie mięso mieliśmy na patykach, ale w żadnym innym mieście nigdy nie dostaliśmy czegoś chociaż trochę podobnego. Żadnych kostek, chrząstek ani tłuszczu. Samo mięso o przepysznym smaku!
Oprócz tego zamówiliśmy maleńkie jajeczka, również na patyku oraz makaron z dodatkami od pani ze stoiska obok. Co więcej, mieli piwo! Usiedliśmy sobie więc przy stoliczku i urządziliśmy prawdziwą ucztę. Było prawie jak na parasolkach w Polsce albo innym europejskim kraju, z tą tylko różnicą, że wszyscy przechodnie się na nas patrzyli. To jednak, w ogóle nam nie przeszkadzało.
Spodobało nam się tak bardzo, że odwiedziliśmy to miejsce również drugiego wieczora i jeszcze raz, już po same patyki, tuż przed wyjazdem.
Pana przewodnika spotkaliśmy jeszcze raz, ostatniego dnia naszego pobytu w Datongu, gdy jedliśmy śniadanie w parku (tak na marginesie, było to jedno z najlepszych ulicznych śniadań jakie kiedykolwiek jedliśmy w Chinach, głównie za sprawą herbaty z mlekiem, na którą nigdzie indziej nigdy się nie natknęliśmy). Podszedł aby ponownie zaoferować swoje usługi, a gdy odmówiliśmy, powiedział nam jak mamy dojechać do grot, do których właśnie się wybieraliśmy.
Tuż przed samym wyjazdem do Pingyao, trafiliśmy na mały placyk przy osiedlu mieszkalnym. Był już wieczór, powoli robiło się ciemno, a tam trwało spotkanie towarzyskie. Wszystkie możliwe grupy wiekowe w interakcji. Była muzyka, do której tańczyli dziadkowie. Inni kręcili bączki za pomocą grubych lin. Dzieciaki biegały dookoła, rodzice ich doglądali. Wszyscy weseli, uśmiechnięci, rozgadani. Od razu pomyślałam, że podobnie jest w południowych krajach Europy, ale w Polsce niestety nie. U nas ludzie wolą siedzieć w domu, często przed telewizorem, zamiast wyjść do ludzi, trochę się rozerwać. Tyczy się to przede wszystkim starszych osób, które mają przecież sporo czasu. Tutaj w Chinach, na każdym kroku można zobaczyć staruszków grających w gry, tańczących, rozciągających się w parku albo po prostu siedzących w grupach i żywo o czymś dyskutujących. Szkoda, że u nas tego nie ma.
Podsumowując, nigdzie indziej w Chinach nie było nam tak dobrze jak w Datongu. Byliśmy zachwyceni i to praktycznie wszystkim! Każdemu poleciłabym udanie się w tamte rejony. Jest to miejsce inne niż wszystkie.
Informacje praktyczne: Gdyby ktoś chciał spróbować tego grilla, to dokładnego adresu niestety nie mogę podać, ale było to tuż koło naszego hotelu – 7 Days Inn. Ta sieć ma w Datongu dwa hotele, jeden tuż koło dworca kolejowego, a drugi w dalszej części miasta. My nocowaliśmy w tym drugim, do którego z dworca można dojechać autobusem nr. 30. Hotel sam w sobie nie jest zbyt luksusowy, w łazience podłoga opadała w zła stronę (nie do odpływu tylko odwrotnie), a na korytarzu widzieliśmy szczura, ale nadrabiają uprzejmością i dość przystępną ceną.
Ciekawy wpis 🙂 Taki uliczny grill to naprawdę ciekawa sprawa. Może kiedyś będę miał okazję się wybrać tam w podróz 🙂 Pozdrawiam