Na obrzeżach Shangri La znajduje się przepiękny klasztor tybetański – Songzanlin Monastery.
Do złudzenia przypomina Potala Palace w Lhasie i dlatego też, nazywany jest The Little Potala Palace. Jego budowę rozpoczęto w 1679 roku.
Udaliśmy się tam od razu po przyjeździe i byliśmy wręcz oszołomieni jego pięknem, położeniem, rozmiarem, ……… ogólnie wszystkim.
Pierwszy raz mieliśmy okazję być w świątyni tybetańskiej i podobało nam się bardzo.
Nie da się ukryć, że tego typu przybytki bardzo różnią się od chińskich świątyń buddyjskich.
Już sama architektura jest zupełnie inna, a do tego trzeba jeszcze dodać zasady tam obowiązujące.
Po pierwsze, po wejściu do sal modlitewnych, poruszać można się jedynie zgodnie z ruchem wskazówek zegara, co zaznaczone jest na licznych tabliczkach. Absolutnie nie można chodzić w przeciwnym kierunku.
My z początku o tym nie wiedzieliśmy, ale jak tylko zaczęliśmy iść w złą stronę (żeby ominąć chińską grupę), zostało to zauważone przez mnicha, który od razu nas zawrócił.
Po drugie, we wnętrzach nie można robić zdjęć i widać, że raczej to egzekwują.
Poza tym, wszędzie panuje cisza i ludzie zachowują się godnie.
Wnętrza.
Klasztor jest naprawdę przepiękny i zbudowany z przepychem. Dachy lśnią od złota, na ścianach widnieją przepiękne malowidła, wszędzie pełno dekoracji.
Co ciekawe, malowidła zawierają bardzo powtarzalne motywy. Nie jestem w stanie zliczyć ile widzieliśmy kół życia. Oczywiście każde było trochę inne, ale jednak motyw ten sam.
To, co na pewno zwraca uwagę, to ilość ofiar, z czego większość to alkohol, a przynajmniej takie odniosłam wrażenie. Znajdziemy tam wszystko: wina, piwa, koktajle oraz trudniejsze do zidentyfikowania chińskie trunki.
W niektórych miejscach przygotowane są specjalne siedziska, w których urzędują mnisi. Nie jestem pewna, co dokładnie tam robią, być może się modlą, ale nie ma wątpliwości, że przy okazji zbierają pieniądze.
Okolica.
Songzanlin Monastery jest przepięknie usytuowany, z dala od innych zabudowań. Otaczają go wzgórza, a po jednej stronie jest jezioro. Przechadzając się nad jego brzegiem, spotkaliśmy młodych mnichów, z których jeden grał na bardzo ciekawym (i długim) instrumencie. Atmosfera była cudowna, ale jak zwykle brakowało nam czasu, żeby się nią nacieszyć.
Chińscy turyści.
Ogólnie turystów nie było zbyt wielu i klasztor można było zwiedzać spokojnie i swobodnie. Było naprawdę przyjemnie.
W pewnym momencie zostaliśmy jednak zaczepieni przez jakąś rodzinkę, z czego wywiązała się dłuższa sesja zdjęciowa.
Jak widać na poniższym zdjęciu, po raz kolejny obce dziecko wylądowało na moich rękach.
Jednak to, co moim zdaniem najbardziej zwraca uwagę na tym zdjęciu, to dorośli, wpatrzeni we mnie jak w obrazek. Nigdy nie przestanie mnie zastanawiać, dlaczego biali ludzie wywołują w Chińczykach aż takie emocje.
Informacje praktyczne: do klasztoru można dojechać miejskim autobusem, a nawet dojść na nogach (my byliśmy zmuszeni wracać na nogach i naprawdę nie był to żaden problem). Bilet wstępu kosztuje 115 RMB.
Czesc, jaki to miesiąc, ze niebo takie niebieskie? Widzę ze wpis jest z listopada, taka ładna tam wtedy pogoda?
Tak, wpis jest z listopada, ale my tam byliśmy w sierpniu. Pogoda była piękna, aczkolwiek tam nawet w lecie trzeba mieć ze sobą coś ciepłego do ubrania, gdyż temperatury zbyt wysokie nie są 🙂