Pierwsze wrażenie.
Za nami blisko pięć miesięcy pracy w Hangzhou Yuhang District Yucai Experimental Primary School. Semestr skończył się 20 stycznia, zupełnie niespodziewanie. Pełen niespodzianek był zresztą cały okres naszej pracy dla tej placówki.
Pierwszy raz zabrano nas tam 6 września, w niedzielę. Zostaliśmy powitani i zapoznani z dyrekcją. Szkoła wydała nam się ładna i nowoczesna. Pierwsze wrażenie było więc pozytywne, ale niestety trwało zaledwie godzinę, może dwie. Wszystko zmieniło się z chwilą, gdy pokazano nam nasze mieszkanie, o czym szczegółowo pisałam tutaj.
Następnie wróciliśmy do szkoły, chyba tylko po to, aby spotkało nas kolejne rozczarowanie, a mianowicie – nasze biuro.
Pokazano nam pokój, z dwoma biurkami na przeciwko siebie, oddzielonymi małą ścianką i zapytano, czy coś takiego by nam odpowiadało. Od razu przytaknęliśmy, gdyż wygodne, jasne biuro tylko dla nas dwojga, zdawało się opcją idealną. Jakież było nasze zdziwienie, gdy po chwili zabrano nas do pomieszczenia z jednym, pofalowanym, zielonym stołem, bez komputera, jedynie z drukarką, kolorowymi fotelikami z poduszkami w kształcie kwiatków i dwoma piaskownicami pełnymi zabawek, z czego niektóre były naprawdę niestosowne dla małych dzieci. W tym momencie naprawdę zwątpiliśmy, że mamy do czynienia z rozsądnymi ludźmi.
Oczywiście, biuro było też brudne, ale obiecano nam, że zostanie posprzątane. Gdy po jakimś czasie zabrano nas tam ponownie, niby po sprzątaniu, różnica była wręcz niedostrzegalna. Być może zniknęły śmieci z podłogi, ale na biurku wciąż walały się jakieś przedmioty i generalnie naprawdę ciężko było zauważyć jakąkolwiek zmianę.
Na szczęście ogarnęli się na tyle, żeby zdać sobie sprawę, że nie możemy spędzić pierwszej nocy w tym obskurnym mieszkaniu i zabrali nas do bardzo ładnego hotelu, a następnego dnia zapunktowali ponownie, obdarowując nas pościelą, sprzętami kuchennymi i innymi dodatkami. Niestety, już wkrótce miało się okazać, że była to tylko chwilowa poprawa sytuacji i najgorsze i tak było dopiero przed nami.
Lekcje z zaskoczenia.
We wrześniu nie napracowaliśmy się zbyt wiele, bo najpierw spędziliśmy tydzień na kursie TEFL, a niedługo później, po zaledwie kilku dniach i kilku przeprowadzonych lekcjach, wysłano nas do Hong Kongu.
Jednak nawet tak krótki okres, w zupełności wystarczył, abyśmy przekonali się, że dobrze nam w tej szkole nie będzie.
Pierwszego dnia (15 września), gdy pojawiliśmy się gotowi do pracy, odesłano nas do domu. Mieliśmy wrócić po południu, z prezentacjami na nasz temat. Tak przynajmniej jedna z nauczycielek powiedziała Kasprowi.
Poszliśmy więc do domu i zlepiliśmy prezentację z tego, co kiedyś pokazywałam dzieciom w Suzhou o Polsce i Europie. Dodaliśmy swoje zdjęcia i planowaliśmy opowiedzieć im trochę o sobie i o naszym kraju. Z góry zakładaliśmy, że skoro ma to być lekcja zapoznawcza, to ktoś będzie wszystko dzieciom tłumaczył.
Jakież było nasze zdziwienie, gdy po powrocie do szkoły okazało się, że lekcje prowadzimy osobno, w dodatku ta Kaspra odbędzie się na stołówce, na której oczywiście nie ma komputera! Co więcej, mają to być normalne lekcje, najlepiej z grami, każda dla ok. 90 uczniów!
No i oczywiście wszystkiego dowiedzieliśmy się na jakieś dwie minuty przed, gdy już szliśmy na lekcje!
Nie wiem dlaczego tak się stało, czy nastąpił jakiś błąd w komunikacji, czy nauczycielka nie umiała nam przekazać tego, co chciała. Nie ulega jednak wątpliwości, że w tej szkole jak i w wielu innych, mało kto mówi po angielsku, co dotyczy również nauczycieli angielskiego, co z kolei jest jednym z większych paradoksów Chin. Jak to jest, że ktoś kto ledwie potrafi sklecić podstawowe zdanie w obcym języku i ma ogromne problemy ze zrozumieniem tego, co się do niego mówi, uczy tego języka? To trochę tak, jakbym ja nagle zaczęła wykładać medycynę albo fizykę kwantową, a Kasper został na przykład instruktorem aerobiku. Masakra!
Druga szkoła i nadgodziny.
Któregoś październikowego dnia, przyszliśmy rano do szkoły i gdy już zmierzaliśmy w stronę naszych klas, zostaliśmy zatrzymani i powiedziano nam, że tego dnia pójdziemy uczyć do innej szkoły. Rozmowa wyglądała mniej więcej tak:
– You go to another school today.
– What?
– You know? Another school. Next to Linping Park. You know where it is?
– No, how would we know that?
– Someone take you.
Niedługo później zostaliśmy zawiezieni do szkoły, która na szczęście znajduje się niedaleko naszego mieszkania, tylko w drugą stronę.
Zostaliśmy tam przedstawieni kilku osobom i wkrótce zabrano nas na lekcje, na które oczywiście wcześniej nie mogliśmy się przygotować.
Jak zwykle, o wszystkim byliśmy informowani w ostatniej chwili i jak zwykle, była to dość znacząca zmiana. Nikt nam wcześniej nie wspominał, że będziemy uczyć w dwóch szkołach.
Wkrótce okazało się, że nie tylko mamy chodzić do dwóch szkół (właściwie dwóch kampusów tej samej szkoły), ale również oczekuje się od nas, że będziemy pracować 24 godziny w tygodniu, pomimo tego, że kontrakt gwarantuje nam nie więcej niż 20.
Zareagowaliśmy na to dość burzliwie, bo powoli zaczynaliśmy mieć naprawdę dość tych wszystkich komplikacji i stanowczo odmówiliśmy wykonywania więcej niż 20 godzin tygodniowo.
Szkoła najwyraźniej od razu skontaktowała się z naszą firmą, bo wkrótce odebrałam telefon od Richarda, który jest jedną z ważniejszych w niej osób. Co ciekawe, nigdy wcześniej nie zamieniliśmy z nim ani jednego słowa, a właściwie nawet nie wiedzieliśmy jak wygląda. Teraz nagle zadzwonił i zaczął nam tłumaczyć całą sytuację. Na koniec dodał, że może moglibyśmy wziąć nadgodziny i zrobić tym samym szkole i firmie przysługę. Jak to usłyszałam, to aż zagotowała się we mnie krew. Właściwie nawet teraz, gdy to sobie przypominam, nie mogę uwierzyć, że on mi to powiedział. Po tych wszystkich przejściach i problemach, z którymi musieliśmy sobie radzić z ich powodu, on oczekiwał od nas przysług!!! To on powinien robić przysługi nam! A właściwie powinien nas prosić żebyśmy nie uciekli z Chin i nie zostawili ich bez nauczycieli w szkole, z którą dopiero co podpisali kontrakt!
Nie wiem jak udało mi się wtedy na niego nie nawrzeszczeć, ale chyba po prostu byłam w szoku i rozmowa akurat się kończyła. Nie sądzę jednak, abym miała o tym kiedykolwiek zapomnieć.
Ostatecznie, po przeanalizowaniu wszystkich za i przeciw, zgodziliśmy się jednak na te nadgodziny. Uznaliśmy, że będzie to dobry sposób aby zarobić trochę dodatkowej kasy. Wiedzieliśmy, że będziemy przemęczeni, ale czekał nas zimowy semestr i wiedzieliśmy, że i tak nie będziemy planować żadnych dalszych wyjazdów, a nawet niektóre weekendy spędzimy w domu. Uznaliśmy, że warto się trochę poświęcić, a dzięki temu mieć później więcej pieniędzy na podróże.
Postawiliśmy jednak warunek, że mamy mieć płacone 100 RMB za każdą dodatkową lekcję, a nie 70 RMB, jak to wynikało z kontraktu.
Podpisaliśmy MOU, które stwierdzało również, że szkoła będzie nam płacić przed końcem każdego miesiąca.
Podczas podpisywania dokumentu, Klaus powiedział, że szkoła chce nam zapłacić za nadgodziny po zakończeniu semestru. My na to, że przecież jest napisane, że będziemy mieć płacone pod koniec każdego miesiąca. Klaus na to, że możemy to zmienić. My na to, że NIE!
Ostatecznie stanęło na naszym, ale byliśmy zaskoczeni, że w ogóle musieliśmy o to walczyć! Po co podpisywalibyśmy dodatkowe dokumenty, które mają regulować dalszą współpracę, jeśli już przy podpisywaniu wiedzielibyśmy, że rzeczywistość będzie wyglądała zupełnie inaczej. Przecież to nie ma żadnego sensu!
W październiku zrobiliśmy po 11 dodatkowych lekcji, a w listopadzie po 16. Pieniądze za nie dostaliśmy dopiero w grudniu i to nie od szkoły, a od firmy i tylko 70 RMB za każdą lekcję, a nie 100 RMB jak się umawialiśmy. Okazało się, że ktoś się pomylił, ktoś nie wiedział, że mamy inną umowę itp. Wyrównanie dostaliśmy dopiero w styczniu.
Tym sposobem, pomimo podpisania MOU, pełną sumę za pierwszy miesiąc z nadgodzinami, zamiast w październiku, mieliśmy dopiero w styczniu!
Teraz, patrząc na to z perspektywy czasu i na szczęście zakończonego już semestru, nie żałujemy, że zdecydowaliśmy się na te nadgodziny, ale było ciężko. Naprawdę ciężko! Dostanie tego, co nam się należało, nie było naturalną koleją rzeczy, zapłatą za wykonaną pracę, tylko długą i uciążliwą walką o swoje.