Będąc w Lijiang, nie udało nam się dotrzeć do Tiger Leaping Gorge, więc gdy znaleźliśmy się w Shangri La, miejsce to stało się dla nas absolutnym priorytetem. Wąwóz znajduje się mniej więcej w połowie drogi między tymi miejscowościami, więc na szczęście można wybrać, skąd chce się jechać.
Niestety, z tego co się dowiedzieliśmy, osunięcia ziemi nie należą w tych okolicach do rzadkości i drogi dość często bywają nieprzejezdne.
Ewidentnie panuje również dezinformacja, gdyż rozmawiając z różnymi ludźmi, słyszeliśmy bardzo sprzeczne opinie na temat tego, czy wąwóz jest otwarty dla zwiedzających, czy też nie.
Co więcej, gdy wysiedliśmy z autobusu niedaleko wejścia na teren parku, pewien Koreańczyk (lub ktoś podający się za Koreańczyka) oświadczył nam, że park jest zamknięty. Co ciekawe, jechał z nami całą drogę, więc dziwne, że postanowił nas o tym poinformować dopiero na miejscu.
W każdym razie, nie posłuchaliśmy i dobrze, gdyż okazało się, że park był otwarty i pomimo wielu obaw i przeszkód, ostatecznie udało nam się osiągnąć cel.
Gdzie jest centrum turystyczne?
Autobus, którym przyjechaliśmy z Shangri La, wysadził nas w małej wiosce. Jak się wkrótce okazało, centrum turystyczne, w którym kupuje się bilety wstępu do Tiger Leaping Gorge, znajduje się zaledwie kilkaset metrów od przystanku, ale chwilę nam zajęło, zanim tam trafiliśmy. O dziwo, ludzie pytani o drogę, wysyłali nas w różne strony, wywołując w nas wrażenie, że jest to gdzieś daleko i trudno tam dotrzeć. Rozmawiałam nawet przez telefon z kimś, kto próbował mnie przekonać, że na pokonanie trasy do wąwozu, potrzebuję dwóch dni.
Teraz już wiem, że trochę się nie dogadaliśmy. My planowaliśmy zobaczyć tylko tą turystyczną część, ale można też iść na trekking przez wzgórza, który chyba faktycznie trwa dwa dni. Do tego potrzebny jest jednak przewodnik i zapewne sporo szczęścia, żeby trafić na okres bez osuwisk.
My nie byliśmy przygotowani na taką opcję, nie mieliśmy też wystarczająco czasu. Jestem jednak przekonana, że taki trekking to fajna sprawa.
Łapiemy stopa.
W każdym razie, w końcu udało nam się znaleźć to centrum turystyczne i już po chwili trzymałam w rękach nasze bilety. Tak naprawdę, dopiero wtedy uwierzyłam, że uda nam się zobaczyć wąwóz.
Bynajmniej nie był to koniec naszych problemów i zanim znaleźliśmy się na miejscu, minęła jeszcze jakaś godzina, może półtora.
Kobieta z centrum turystycznego wskazała nam drogę i powiedziała, że do przejścia mamy bodajże kilometr. Ucieszeni, od razu ruszyliśmy we wskazanym kierunku, ale bardzo szybko zorientowaliśmy się, że coś jest nie tak i to na pewno nie będzie kilometr. Droga wiła się daleko przed nami i nic nie wskazywało, że wąwóz jest gdzieś w pobliżu.
Dlatego też, bardzo szybko uznaliśmy, że najlepszym rozwiązaniem będzie złapanie stopa.
Poszło błyskawicznie, zatrzymał się pierwszy samochód, na który zamachaliśmy, a w środku czekała na nas przemiła niespodzianka. Mianowicie, zarówno kierowca, jak i jego żona, mówili po angielsku. Okazało się, że oboje wykładają na uniwersytecie w Harbin i co ciekawe, mają tam wydział polski, którego studenci jeżdżą do naszego kraju. Nasz kierowca też był w Polsce!
Podarował nam wizytówkę i zaoferował pracę nauczycieli języka polskiego na swoim uniwersytecie.
Niesamowite, prawda? Życie naprawdę potrafi czasem zaskoczyć niezwykłym zbiegiem okoliczności.
Kto wie?! Może gdybyśmy mieli w planach dłuższy pobyt w Chinach, to dla odmiany wylądowalibyśmy na północy, ucząc polskiego. Kasper podszedł zresztą do tego pomysłu bardzo entuzjastycznie i chwilę mi zajęło, żeby zgasić ten zapał.
Łapiemy drugiego stopa.
Niestety złapanie tego stopa nie okazało się ostatecznym rozwiązaniem naszych problemów z dotarciem do celu. Po przejechaniu krótkiego dystansu, stanęliśmy bowiem w gigantycznym korku. Ewidentnie chętnych do odwiedzenia Tiger Leaping Gorge, było tego dnia znacznie więcej.
Ślimaczym tempem posuwaliśmy się do przodu przez jakieś 40 minut, zanim uznaliśmy, że nie ma to sensu i pożegnaliśmy się z naszymi nowymi znajomymi.
Na nogach minęliśmy ogromny sznur samochodów i dotarliśmy do punktu kontrolnego, który stanowił przyczynę korków. Nie wiem, co dokładnie się tam działo, ale podchodzono do każdego samochodu. Pewnie sprawdzano bilety.
W każdym razie, za tym punktem ukazała się nam pusta droga, na której ponownie zaczęliśmy łapać stopa i ponownie nam się poszczęściło. Po raz kolejny trafiliśmy na osobę, która mówiła po angielsku!
Dziewczyna i jej chłopak dowieźli nas już bezpośrednio do wąwozu, dzięki czemu zaoszczędziliśmy mnóstwo czasu, a przy okazji nie musieliśmy ryzykować wyjątkowo niebezpiecznego spaceru.
Trasa do wąwozu wiedzie bowiem wzdłuż bardzo wysokich skał, w związku z czym, istnieje ryzyko osuwisk. Są nawet tabliczki zakazujące zatrzymywania się na zdjęcia. Widzieliśmy też miejsce, gdzie doszło do sporego osuwiska. Nie ma żartów. Tam naprawdę jest niebezpiecznie.
Dlatego nie rozumiem, dlaczego nie kursują tam autobusy turystyczne, tak jak w każdym innym miejscu tego typu w Chinach. Dlaczego akurat tam postanowiono puścić turystów w samopas? Czyżby wszyscy inni przyjeżdżali swoimi samochodami?
Jesteśmy! Wreszcie!
Tiger Leaping Gorge to miejsce absolutnie niesamowite, o czym przekonaliśmy się natychmiast po dotarciu na miejsce. Odbywa się tam niezwykły spektakl przyrody, który jest jednocześnie przerażający i fascynujący.
Przez wąski wąwóz przelewają się tak ogromne ilości wody, że aż ciężko uwierzyć, że dzieje się to naprawdę. Potężne głazy momentami całkowicie znikają z pola widzenia, gdy zalewają je gigantyczne fale. Woda pędzi tak szybko i z taką siłą, że zdaje się, że nic nie byłoby w stanie jej pokonać.
Wyprawy w latach 80-tych.
A skoro już mówimy o pokonywaniu wąwozu i rzeki Jangcy w ogóle, to warto wspomnieć, że byli tacy odważni, którzy spróbowali tego dokonać.
Jak dowiedzieliśmy się z tablicy informacyjnej, na początku lat 80-tych XX wieku, po tym jak zdobyte były już oba bieguny, Mount Everest oraz Amazonka, Nil i Mississippi, USA Today wymieniło rzekę Jangcy jako ostatnie wyzwanie dla rodzaju ludzkiego.
W 1985 roku, Mr. Warren, Amerykanin, przedłożył chińskiemu rządowi oficjalną aplikację o pozwolenie na spływ rzeką Jangcy.
Zanim jednak doszło do chińsko – amerykańskiej ekspedycji, wyzwania podjął się Yao Maoshu, który był zdania, że rzekę Jangcy, jako pierwszy powinien przepłynąć Chińczyk. Yao wyruszył na wyprawę w czerwcu 1985 roku i niestety zginął pokonując Tongjia Gorge.
Niedługo później wyruszyły kolejne ekspedycje i dziesięciu osobom udało się ostatecznie wpłynąć do estuarium rzeki i zakończyć misję w listopadzie 1986 roku. W sumie przepłynęli ponad 6300 kilometrów, w tym najtrudniejszy odcinek, którym jest Tiger Leaping Gorge.
Niestety rzeka pochłonęła życie jedenastu mężczyzn (wliczając Yao), z czego dwóch zginęło właśnie w Tiger Leaping Gorge. Wśród ofiar był też amerykański fotograf, który zmarł z powodu choroby wysokościowej.
Powrót.
Ciężko było oderwać wzrok od wąwozu i wody, gdyż czegoś takiego naprawdę nie widzi się na co dzień. W końcu trzeba było się jednak zbierać, zwłaszcza, że trochę obawialiśmy się powrotu.
Wychodząc pod górę po schodach, zostaliśmy zatrzymani przez pewną energiczną kobietę, która koniecznie chciała z nami zdjęcie, na co oczywiście się zgodziliśmy. Była bardzo wdzięczna, a my odchodząc, zaczęliśmy gadać między sobą, że jak chciałaby nam się odwdzięczyć za te zdjęcia, to mogłaby nas zawieźć z powrotem do wioski.
Niedługo później staliśmy przy drodze, w maleńkim skrawku cienia i próbowaliśmy łapać powrotnego stopa. Nie mieliśmy innej opcji, gdyż naprawdę nie chcieliśmy iść wzdłuż skał.
Stoimy tak i stoimy, zastanawiając się, czy ktoś nas weźmie, aż tu nagle zatrzymuje się samochód i wysiada z niego nie kto inny, a kobieta od zdjęć. Wow, naprawdę wow! Kolejny niezwykły zbieg okoliczności!
Kobieta była z mężem i dwoma synami, ale i tak nas zabrali. W dodatku dojechaliśmy z nimi aż do Shangri La! Problem z transportem cudownie się rozwiązał i zaoszczędziliśmy mnóstwo czasu. Naprawdę nie posiadaliśmy się ze szczęścia.
Informacje praktyczne: bilet wstępu do Tiger Leaping Gorge kosztuje 65 RMB.