Na początku czerwca 2022 r. wybraliśmy się na trzydniowy weekend do Wrocławia.

Była to nasza pierwsza wspólna podróż po Polsce i druga podróż z Zojką (w kwietniu spędziliśmy tydzień w Czechach).

Wrocław był na moim radarze już od dawna, jako że nigdy wcześniej tam nie byłam! Zapewne w dalszym ciągu czekałby jednak na swoją kolej, gdybym przypadkiem nie dowiedziała się o czasowej wystawie dzieł van Gogha i nie zapałała ogromną chęcią jej zobaczenia.

To znacznie przyspieszyło naszą dziewiczą wizytę w mieście, aczkolwiek na pewno nie ostatnią. Wrocław to piękne miasto i bardzo chcę ponownie się tam udać.

Wystawa była świetna, a odkrywanie krasnali i innych uroków miasta sprawiło nam dużo przyjemności. Zojka natomiast, znakomicie sprawdziła się w swojej kolejnej podróży.

Reasumując, był to bardzo udany wypad.

Van Gogh Multi – Sensory Exhibition.

Van Gogh Multi – Sensory Exhibition to wystawa bardzo nietypowa, jako że nie oglądamy dzieł artysty zawieszonych na ścianach. Zamiast tego, sztuka otacza nas ze wszystkich stron i pozwala nam się w sobie zanurzyć, oddziałując nie tylko na nasz wzrok, ale również słuch.

Obrazy w formie cyfrowej wędrują po ścianach, zmieniają się, a ich fragmenty, takie jak na przykład kwiaty, odrywają i przemieszczają po podłodze. Dzieje się to przy akompaniamencie cudownej muzyki klasycznej oraz odczytywania listów, które van Gogh pisał do swojego brata Theo.

Jest to istny spektakl, który otwiera przed nami zupełnie nowe sposoby kontemplowania sztuki. Cudowne sposoby!

Wystawa podobała nam się bardzo, a co równie ważne, podobała się też Zojce.

Akurat niedługo wcześniej nauczyła się chodzić i pobyt w sali wystawowej postanowiła wykorzystać do ćwiczeń. Tuptała sobie po podłodze, wyraźnie zainteresowana swoim otoczeniem. Było naprawdę super!

Wystawa oczywiście od razu skojarzyła mi się z instalacjami teamLab, których doświadczaliśmy w Tokio i Singapurze.

Hala Stulecia i Iglica.

Wystawa miała miejsce w Hali IASE (Instytut Automatyki Systemów Energetycznych), która znajduje się tuż obok potężnej Iglicy i Hali Stulecia.

Do Hali Stulecia zajrzeliśmy, ale niestety było już za późno na zwiedzanie, więc jest to coś do zrobienia następnym razem. Zdążyliśmy jednak dowiedzieć się od pracującej tam dziewczyny, że Iglica powstała, aby przyćmić nieco Halę Stulecia po tym jak Wrocław wrócił do Polski.

Rzeczywiście, Iglica jest potężną konstrukcją. Wręcz trudno objąć ją wzrokiem, a już na pewno obiektywem aparatu.

Ogród Japoński.

W dalszej kolejności udaliśmy się do Ogrodu Japońskiego, który też znajduje się w pobliżu.

Jest to bardzo ładne i przyjemne miejsce z małym wodospadem, fikuśnymi mostkami, kolorowymi karpiami i kilkoma innymi typowo japońskimi detalami, ale niestety bardzo małe.

Myślę, że całość można zobaczyć w kilkanaście minut, co było dla nas trochę rozczarowujące. W herbaciarni natomiast, nie ma nie tylko herbaty, ale też żadnych elementów wystroju.

Pergola i Fontanna Multimedialna.

Z ogrodu przeszliśmy na trawnik wokół Fontanny Multimedialnej, która otoczona jest klimatyczną Pergolą. O pełnych godzinach odbywają się tam pokazy z użyciem wody, światła oraz muzyki i generalnie jest to fajne miejsce na odpoczynek.

Bardzo podobał mi się cały ten obszar wokół Hali Stulecia, gdyż jest to świetne połączenie obiektów kulturalnych i tych przeznaczonych typowo do relaksu.

Super miejscówka!

Stare Miasto.

Następnego dnia ruszyliśmy w stronę Starego Miasta, które od razu niesamowicie nam się spodobało. Trzeba przyznać, że wrocławski Rynek jest cudny!

Najbardziej wyróżnia się oczywiście Stary Ratusz, ale piękne są również okalające go kamienice. Zdecydowanie jest na czym zawiesić oko.

Co więcej, Rynek we Wrocławiu jest bardzo charakterystyczny, raczej nie podobny do rynków w innych miastach w Polsce. Szczerze mówiąc, mieliśmy wrażenie, jakbyśmy zwiedzali zagraniczne miasto, a nie polskie. Uważam to za plus. Fajnie, że Wrocław ma swój własny, niepowtarzalny styl.

Mostek Pokutnic (Mostek Czarownic) i legenda o Tekli i Martynce.

Zwiedzanie zaczęliśmy od wyjścia po schodach na Mostek Pokutnic, który łączy dwie wieże Katedry św. Marii Magdaleny.

Pierwsze wzmianki o mostku pochodzą z 1495 r., ale ten, po którym obecnie przechadzają się turyści, pochodzi z 2001 r. W 1887 r. spłonął podczas pokazu fajerwerków, a w 1945 r. został zniszczony w wyniku eksplozji amunicji. Przez lata był oczywiście wiele razy odnawiany i odbudowywany.

Mostek znajduje się na wysokości ok. 47 m i pełni funkcję widokową. Rozpościera się z niego bardzo ładny widok na wrocławskie Stare Miasto.

Co do nazwy, to są dwie teorie na temat jej pochodzenia.

Według jednej z legend, na mostku miały się pojawiać po zmroku pokutujące dusze podróżnych, którzy zmarli w mieście.

Według innej wersji, były to dusze dziewcząt, które zamiast wieść rodzinne życie i zajmować się domem i dziećmi, wolały się bawić. Podobno matki przyprowadzały swoje imprezowe córki pod kościół, aby nastraszyć je sylwetkami pokutujących na moście. Monotonne życie w domu miało wtedy nieco zyskiwać w ich oczach.

Na jednej z barierek stoją dwie małe figurki. Są to Tekla i Martynka, bohaterki kolejnej legendy.

Otóż Tekla była piękną dziewczyną, ale niechętną do pracy i zamążpójścia. Nie chciała słuchać rodziców, ani im pomagać, co poskutkowało tym, że któregoś dnia ojciec przeklął ją za jej zachowanie.

Tej samej nocy została porwana i uwięziona na mostku, który miała od teraz codziennie zamiatać.

Tak mijały kolejne lata, aż Tekla postarzała się i opadła z sił. Wtedy dostała do pomocy młodą czarownicę – Martynkę, która bardzo przejęła się jej losem i postanowiła pomóc.

Zabrawszy miotłę Tekli, poleciała szukać pomocy na wrocławskim Rynku. Tam zobaczyła mężczyznę na kolanach. Okazało się, że to czarodziej Michał, który zgubił okulary i różdżkę. Martynka pomogła mu odnaleźć zguby, a w zamian czarodziej postanowił spełnić jej życzenie. Ta poprosiła o uwolnienie Tekli.

Gdy Martynka wróciła na mostek, Tekli już na nim nie było. Sama udała się z powrotem do szkoły czarownic, a mostek pozostał jako przestroga dla leniwych dziewcząt.

Ach te legendy! Widać jedyną drogą dla kobiety jest zamążpójście, gdyż w przeciwnym razie czeka ją dożywotnie zamiatanie mostu.

Katedra św. Marii Magdaleny.

Urządziliśmy sobie pogawędkę z panem sprzedającym bilety na Mostek Pokutnic i dowiedzieliśmy się, że Katedra św. Marii Magdaleny jest zamknięta dla zwiedzających. Jeszcze niedawno nie była, ale niestety doszło do kradzieży w biały dzień, a katedry nie ma kto pilnować, więc bramy zamknięto.

Przemiły pan uznał jednak, że nam może zaufać i wpuścił nas do środka. Dzięki temu mogliśmy dokładnie obejrzeć sobie piękne wnętrza tego przybytku i to w samotności. Cała potężna katedra tylko dla nas! Było wspaniale!

Pręgież.

Tuż obok ratusza stoi pręgież. Ten, który można obecnie podziwiać, to replika z 1985 r. Oryginalny pręgież został postawiony w 1492 r. i był używany do XVIII w. Niestety uległ uszkodzeniom w 1945 r. i został rozebrany.

Oczywiście w otoczeniu rozkładanych leżaków i tuż obok budek z jedzeniem, które zalegały na wrocławskim rynku podczas naszego pobytu, nie wyglądał zbytnio okazale, a już na pewno nie budził respektu. Niemniej, ciekawie było zobaczyć taką pamiątkę z zamierzchłych czasów (nawet jeśli to tylko replika) i wyobrazić sobie jak kiedyś mogło wyglądać to miejsce.

Stary Ratusz.

Oczywiście nie mogliśmy sobie odmówić eksploracji Starego Ratusza. Jak się okazuje, zachwyca nie tylko z zewnątrz, ale i od wewnątrz. Ekspozycja jest bardzo bogata i zajmująca. Można zobaczyć ciekawe eksponaty, jak na przykład kolekcję lamp naftowych, ale tak naprawdę już same sklepienia, czy podłogi zwracają uwagę. Oprócz tego, zobaczymy tam przepiękne portale, płaskorzeźby, różne elementy dekoracyjne, stare meble. Podczas naszego pobytu w jednej z sal odbywała się też wystawa szkła autorstwa Zbigniewa Horbowego.

Nawet Zojce się podobało, aczkolwiek do niej najbardziej przemówiły elementy, na które można było się wspiąć.

Co do historii ratusza, to zbudowano go w stylu późnogotyckim. Prace rozpoczęto na przełomie XIII/XIV w., a zakończono dopiero w XVI w.

Na przestrzeni lat wielokrotnie zmieniał swoje funkcje (np. odbywały się tam rozprawy sądowe, czy też posiedzenia rady miejskiej lub służył celom militarnym), a także ulegał zniszczeniom, co prowadziło do przebudów i prac renowacyjnych.

Niewątpliwie jest to okazały budynek i znacznie wyróżnia się na tle tego, co można zobaczyć w innych polskich miastach.

Bazylika św. Elżbiety.

Tuż przy Rynku znajduje się Bazylika św. Elżbiety, do której też zaszliśmy. Niestety, najbardziej okazałego zabytku, jaki kiedyś się w niej znajdował – organów pochodzących z XVIII w. – już tam nie ma, gdyż spłonęły w pożarze z 1976 r.

Kościół jest jednak bardzo ładny i prezentuje się zacnie, zwłaszcza z zewnątrz, gdyż wtedy można podziwiać jego potężną bryłę w pełnej okazałości.

Stary Cmentarz Żydowski.

Trzeci dzień we Wrocławiu zaczęliśmy od wizyty na Starym Cmentarzu Żydowskim. Byliśmy tam z samego rana, więc mieliśmy go prawie na wyłączność (aczkolwiek nie sądzę, aby kiedykolwiek były tam jakieś wielkie tłumy).

Jest to miejsce wyjątkowe i niesamowicie klimatyczne. Zieleń porasta prawie wszystko, panuje niemal absolutna cisza, a stare nagrobki przypominają o minionych czasach. Promienie słońca przebijają się przez korony wysokich drzew i oświetlają napisy na niektórych płytach, podczas gdy większość pozostaje w półmroku.

Przewagę stanowią dość skromne groby, ale są też grobowce, z czego niektóre naprawdę potężne.

Przed wejściem na cmentarz znajduje się mapa, z której dowiemy się, gdzie leżą najbardziej prominentni zmarli, a wśród nich rabini, bankierzy, przemysłowcy, lekarze, wykładowcy, historycy.

Katedra św. Jana Chrzciciela.

Znaleźliśmy czas, żeby zahaczyć też o Katedrę św. Jana Chrzciciela. Budynek, który można obecnie zobaczyć, swoje początki ma w XIII w., ale kolejne części dobudowywano jeszcze przez wieki. Natomiast wcześniej, w tym samym miejscu stał kościół przedromański z X w., następnie rozbudowany i w 1000 r. zamieniony w pierwszą katedrę powstałego wtedy biskupstwa we Wrocławiu, a także dwie romańskie katedry, kolejno z drugiej połowy XI w. i z drugiej połowy XII w.

Katedra jest naprawdę bardzo imponująca i warto wejść do środka, chociażby po to, by zobaczyć przepiękną nawę główną.

Krasnale.

Nie wiem ile dokładnie jest krasnali we Wrocławiu, ale w centrum są dosłownie na każdym kroku, a i w innych częściach miasta znajdziemy ich całkiem sporo.

Niektóre są naprawdę świetne i zdradzają pomysłowość twórcy. Część ma rekwizyty, niektóre pełnią jakąś rolę, czy też powstały na pamiątkę rocznic lub wydarzeń historycznych. Są też takie z imionami, np. Franek lub Pomagajek, a nawet krasnale – obcokrajowcy, jak jeden Azjata, na którego się natknęliśmy.

Przy moście Tumskim jest krasnal, który uwalnia miłość zamkniętą w kłódkach, gdyż jak czytamy na tabliczce informacyjnej: „… nic tak nie przynosi pecha miłości, jak zamknięcie jej w kłódce na moście. Kłódka szybko rdzewieje od deszczu i rzecznej wilgoci, a wraz z korozją kłódki ginie także nadzieja, że przetrwa prawdziwa miłość.”

Dzielny krasnal, któremu powierzono ochronę zakochanych, wyniósł już 17.5 tony rdzewiejących kłódek. Dlatego, jeśli chcemy mu pomóc, lepiej nie zawieszajmy na moście kłódek.

Odkrywanie kolejnych figurek krasnali to prawdziwa frajda i jak Zojka będzie większa, to na pewno zaopatrzymy się w mapkę, z którą można wyruszyć na tropy. Myślę, że to świetna zabawa dla dziecka.

Browary.

Na wrocławskim Rynku są miejsca, gdzie można napić się lokalnie warzonego piwa. My zaszliśmy do Złotego Psa i Spiżu. Zwłaszcza ten drugi jest wart polecenia, gdyż piwnica, w której się znajduje jest naprawdę klimatyczna i siedzi się tuż obok wielkich kadzi.

Podsumowanie.

Podczas naszego trzydniowego pobytu zobaczyliśmy tylko małą część Wrocławia, ale wystarczyło, abyśmy zapałali chęcią powrotu. Następnym razem, gdy Zojka będzie kilka lat starsza, zabierzemy ją do zoo, potropimy razem krasnale i pójdziemy zobaczyć słynną Panoramę Racławicką.

Póki co nacieszyliśmy oczy przepięknym Rynkiem, a zwłaszcza Starym Ratuszem i kolorowymi kamienicami, douczyliśmy się z historii, odnaleźliśmy kilkadziesiąt krasnali, napiliśmy się kraftowego piwa, zobaczyliśmy kilka fajnych pomników, w tym ten Ku czci Zwierząt Rzeźnych i odpoczęliśmy przy Fontannie Multimedialnej. Było super, Wrocław jest naprawdę znakomitym miejscem na kilkudniowy wypad.

Napisane przez

Małgorzata Kluch

Cześć! Tutaj Gosia i Kasper. Blog wysrodkowani.pl jest poświęcony podróżom i życiu w Chinach. Po pięciu latach spędzonych w Azji i eksploracji tamtej części świata, jesteśmy z powrotem w Europie, odkrywając nasz kontynent.