Gdy mieszkaliśmy w Jinhua, w prowincji Zhejiang, odwiedziliśmy dwie zabytkowe wioski, znajdujące się w okolicy. O jednej z nich – Zhuge, pisałam już dawno temu. Dzisiaj kolej na Xinye.
Wybraliśmy się tam na początku kwietnia 2017, niedługo przed naszą niespodziewaną przeprowadzką do Chongqing.
Jadąc do obu wiosek, najpierw musieliśmy udać się do miasteczka Lanxi. Gdy jechaliśmy do Zhuge, nic nie stanęło nam na drodze i bardzo szybko przesiedliśmy się do odpowiedniego autobusu i dojechaliśmy na miejsce.
Z Xinye sprawa była niestety trochę bardziej skomplikowana i po dojechaniu do Lanxi, okazało się, że musimy sporo zaczekać na następny autobus.
Zrezygnowani, poszliśmy szukać odpowiedniego miejsca na posiłek i znaleźliśmy jedną z fajniejszych restauracji, na jakie udało nam się trafić w Chinach.
Oferowano tam bufet, czyli płaciło się ustaloną cenę, a jeść można było do woli. Takich miejsc jest w Chinach sporo, ale zazwyczaj są bardzo drogie. Ta restauracja była wyjątkowo tania, a oferowała mnóstwo rodzajów mięsa i przeróżne smakowite dodatki. Co więcej, wszystko trzeba było sobie przyrządzić samemu.
Na stole mieliśmy płytę, na którą kładło się specjalny papier, polewało olejem i smażyło mięso. Natomiast obok była kolejna płyta, na której gotowało się zupę.
Na ogół nie lubię sama przyrządzać sobie posiłków w restauracji, gdyż trzeba wtedy cały czas wszystkiego doglądać i zastanawiać się, czy jest już gotowe, czy też nie, ale tym razem była to prawdziwa frajda. Pierwszy raz musieliśmy sami zrobić aż tak wiele.
Zwiedzanie wioski.
Gdy wreszcie dotarliśmy do Xinye, było już dość późno i od razu wiedziałam, że nie będziemy mieli powrotnego autobusu. Oczywiście okazało się, że miałam rację.
Nie zważając na te komplikacje, udaliśmy się na eksplorację wioski, która okazała się prawdziwą perełką.
Otoczona jest przez rozległe pola porośnięte roślinami o pięknych żółtych kwiatach i panuje tam wyjątkowo swojska atmosfera.
Obrazki takie jak na poniższym zdjęciu, tylko wzmagają to odczucie.
Nad wioską wznosi się piękna, 40- metrowa pagoda, którą widać chyba z każdego miejsca.
Oprócz tego, jest tam kilka pawilonów, z czego niektóre prezentują się wyjątkowo urodziwie.
Ogromną przyjemność sprawiło nam również przemierzanie wąskich, urokliwych uliczek, z tradycyjną zabudową i odpoczynek nad jednym ze zbiorników wodnych.
Małe, białe domki, cudnie i bardzo wyraźnie odbijają się w spokojnej tafli wody. Odbicie jest tak dokładne, że może być wręcz mylące.
Powrót na stopa.
Gdy uznaliśmy, że czas wracać do domu, wyszliśmy na drogę odchodzącą od wioski i po chwili zatrzymaliśmy innych turystów.
Zabrali nas ze sobą, od razu poczęstowali trzciną cukrową (którą się żuje, a następnie wypluwa) i zawieźli tak daleko, jak tylko mogli. Niestety nie jechali w tym samym kierunku co my, więc musieliśmy poszukać nowego transportu.
Byliśmy na poboczu drogi, gdy nagle zatrzymała się koło nas ciężarówka. Nawet na nią nie machaliśmy, ale kierowca i tak postanowił nas ze sobą zabrać. Nadłożył nawet drogi, żeby zawieźć nas na mały dworzec w Zhuge, skąd już bez problemu trafiliśmy do Lanxi, a następnie z powrotem do Jinhua.
Przejażdżka ciężarówką była dodatkową atrakcją, gdyż doświadczaliśmy czegoś takiego pierwszy raz. Oboje siedzieliśmy z przodu i za sprawą wiadra, tudzież wiader (już nie pamiętam ile ich było), było nam bardzo niewygodnie. No ale cóż, tak to już jest, że Chińczycy zawsze muszą wozić ze sobą jakieś wiadro.
Nie ulega jednak wątpliwości, że byliśmy bardzo wdzięczni temu przemiłemu kierowcy za pomoc. Dzięki niemu, udało nam się wrócić do domu.