
O nadchodzącej, piątej rocznicy naszego powrotu z Chin myślałam już od dawna i wiedziałam, że zbliża się wielkimi krokami. Nie sprawiło to jednak, że w jakikolwiek sposób przywykłam do tej myśli. Cały czas wydaje mi się ona tak samo nierealna.
Jakim cudem minęło 5 lat??? I jakim cudem jestem z powrotem w Polsce dłużej niż w ogóle trwał mój pobyt w Chinach?
Co więcej, w kwietniu 2025 r. minie 10 lat odkąd wyjechaliśmy do Chin, co jest chyba jeszcze bardziej niesamowite i jeszcze bardziej nie do pojęcia przez mój mózg.
Nie ukrywam, że o Chinach myślę często. Kiedyś te 4 lata wydawały mi się szalenie długim okresem w moim życiu, ale tak naprawdę 4 lata to niezbyt dużo na przestrzeni całego życia. Jako że ja już powoli zbliżam się do 40-tki, to jest to zaledwie 10% mojego życia, a z czasem ten procent będzie się tylko zmniejszał (mam nadzieję).
Z drugiej jednak strony, był to okres niezwykle intensywny, pełen przeżyć, doświadczeń, przygód, a także wielu, wielu, naprawdę wielu skrajnych emocji. Nie było drugiego takiego w moim życiu, więc automatycznie urasta on do znacznie większych rozmiarów.
Z całą pewnością był to jeden z najważniejszych i najbardziej znaczących okresów w moim życiu, który miał ogromny wpływ na to, kim jestem obecnie. Z całą pewnością nie wróciłam z Chin tą samą osobą, którą byłam, gdy moja noga stanęła tam po raz pierwszy.
Kolejna sprawa to dynamiczność, gdyż mieszkając w Chinach tak naprawdę co chwilę coś się zmieniało, często diametralnie, niczego nie mogłam być do końca pewna, nie mogłam zbyt daleko wybiegać z planami w przyszłość.
Odkąd jestem w Polsce jest dokładnie odwrotnie. Chociaż od powrotu nastąpiło wiele ważnych zmian w moim życiu, to wszystko odbyło się zgodnie z planem, wszystko zostało przewidziane i zamierzone. Odkąd przeprowadziłam się na podkrakowską wieś, to dodatkowo mam też swoje docelowe miejsce zamieszkania, którego nie planuję już nigdy zmieniać. Oczywiście pod warunkiem, że Putin nas nie najedzie albo czegoś tutaj nie zrzuci.
Z drugiej strony, w Chinach byłam wolna jak ptak, gdyż mogłam w każdej chwili wsiąść w samolot i udać się w jakiekolwiek miejsce na świecie bez oglądania się za siebie. Teraz mam dziecko, dwa psy, dom, samochód, stałą pracę. Żadnej z tych rzeczy nie traktuję jako coś, co krępuje moje ruchy i ogranicza mnie w jakikolwiek sposób, ale nie ma wątpliwości, że mam zobowiązania i jakakolwiek większa zmiana wymaga teraz znacznie więcej logistyki niż tylko spakowanie plecaka.
Podsumowując, moje obecne życie bardzo różni się od tego, które miałam w Chinach. I chociaż nigdy nie zmieniłabym decyzji o powrocie do Polski i w ogóle żadnej innej decyzji, jaką podjęłam przez ostatnie 5 lat, to nie ulega wątpliwości, że mój „chiński okres” wspominam z ogromną nostalgią.
Ta nostalgia jest tak silna, że zaciera nawet najbardziej negatywne wspomnienia z Państwa Środka, których było przecież niemało. Wszelkie problemy wizowe, biurokracja, brak logiki, niedorzeczności, lekceważący stosunek do przyrody i środowiska, różnice kulturowe – to wszystko oczywiście jest dalej w mojej pamięci, ale pozostaje nieco ukryte za innymi wspomnieniami.
Teraz myśląc o tym kraju, widzę przede wszystkim przyjaznych i pomocnych ludzi, których spotkałam w Chinach bardzo wielu, wszelkie doznania, które były zazwyczaj niesamowicie autentyczne, czy chociażby niebywałą i jedyną w swoim rodzaju kuchnię.
Powoduje to we mnie dziwny dylemat moralny, gdyż śledząc na bieżąco wydarzenia na świecie, nie da się nie odnieść wrażenia, że Chiny to jednak Ci źli. Rządni władzy i potęgi, obcych terytoriów, wspierający zawsze najgorszych zbrodniarzy i nieliczący się z niczym i nikim.
Wtedy jednak dochodzi do mnie, że Xi Jinping i jego partia to jedno, a cały wielki naród to tak naprawdę zupełnie inna bajka i co więcej, zbiorowa ofiara represyjnego reżimu.
Tak więc, sądząc po powyższym bełkocie, wraz z upływem lat, dalej mam w sobie wiele sprzecznych emocji, opinii i spostrzeżeń na temat Chin i wciąż nie udaje mi się zamknąć tego kraju w jakiekolwiek ramy.
Tym bardziej cieszę się jednak, że miałam okazję być częścią tego kuriozum jakim są Chiny i zobaczyć je od środka. Nie zrozumieć, nie ogarnąć umysłem, ale chociaż troszeczkę poznać i doświadczyć.
Mam też nadzieję, że za kilka lat udam się do Chin ponownie, chociażby na krótkie wakacje. Jestem bardzo ciekawa jak zmienia się ten kraj i czy zmieni się moje postrzeganie. Czy wrócą jakieś negatywne emocje, czy będzie to niekończąca się ekscytacja powrotem do dawnego domu.
Początki w Chinach.
Nie będę na nowo opisywać tych czterech lat, prawie wszystko jest w starych tekstach na blogu, ale muszę chociaż na chwilę wrócić do naszego pierwszego dnia w Państwie Środka.
Znakomicie pamiętam ten dzień, chociaż minęło tyle czasu. Pamiętam z jakim zdziwieniem patrzyliśmy na pana plującego do popielniczki w lotniskowej palarni tuż po wylądowaniu w Szanghaju, i niekończące się szeregi nowych wieżowców, które oglądaliśmy przez szyby autobusu, jadąc do Hangzhou. Pamiętam też jak stałam na chodniku i rozglądając się wokół, chłonęłam pierwsze obrazy z tego kraju. I kawałki ryby pełne maleńkich ości, które kupiliśmy na pierwszy obiad.
Pamiętam też, że minął cały miesiąc zanim nasza sytuacja w Chinach się unormowała, czyli zaczęliśmy pracę, a także wprowadziliśmy się do mieszkania „na stałe”.
Czasami zastanawiam się, czy gdybym wyjechała sama, tak jak początkowo planowałam (Kaspra poznałam już po tym, jak podjęłam decyzję o wyjeździe do Chin), to czy byłabym w stanie przetrwać te wszystkie problemy, z którymi zmagaliśmy się pracując dla pierwszej firmy, czy raczej wróciłabym do domu z płaczem. Nie ma wątpliwości, że Chiny mocno nas doświadczyły, zwłaszcza na początku, a z wszelkimi przeszkodami jednak dużo łatwiej radzić sobie we dwójkę.
Zastanawiam się też, czy gdybym była sama, to zostałabym tak długo. Bo z przeróżnymi problemami musieliśmy zmagać się do samego końca, tyle tylko, że z czasem trochę lepiej je rozumieliśmy i staliśmy się zaradniejsi.
Nasze miasta.
No nic, wyjechaliśmy razem i wróciliśmy razem. Przez 4 lata, 3 miesiące, 2 tygodnie i 1 dzień mieszkaliśmy w sumie w czterech miastach: Hangzhou, Suzhou, Jinhua i Chongqing.
Hangzhou i Suzhou to jedne z najpiękniejszych miast w Państwie Środka i można tam poczuć atmosferę dawnych Chin oraz zobaczyć wiele pięknych świątyń i zabytków. Oba znajdują się na wschodzie kraju, niedaleko Szanghaju. To w tych miastach, kilkukrotnie się przeprowadzając, spędziliśmy pierwsze 15 miesięcy.
Jinhua to jak na chińskie standardy prowincja, chociaż w Polsce byłoby to jedno z największych miast. Byliśmy tam 7 miesięcy i był to dla nas najtrudniejszy okres w ciągu całego pobytu w Chinach.
W Chongqing mieszkaliśmy najdłużej, bo ponad 2 lata i ja osobiście właśnie z tym miastem czuję największą więź. Poznałam tam też najwięcej ludzi, z czego z niektórymi do tej pory utrzymuję kontakt, a nawet czasami się widuję.
I to właśnie tam chciałabym zacząć moją następną podróż do Chin. Przede wszystkim zobaczyć jak bardzo zmieniło się to miasto, a także odwiedzić stare miejscówki, iść na hot pot, czy na masaż. Co więcej, niektórzy z naszych znajomych wciąż tam mieszkają.
Cuda Chin.
Poza tymi czterema miastami, które udało nam się naprawdę nieźle poznać, całkiem sporo podróżowaliśmy też po reszcie kraju. Z moich obliczeń wynika, że byliśmy w 12 prowincjach, 2 regionach autonomicznych i 3 miastach wydzielonych, a także w Hong Kongu i Makau. Dokładna mapka i lista wszystkich miejsc znajduje się tutaj.
Czasami jeździliśmy na jednodniowe lub weekendowe wycieczki, ale najwięcej zobaczyliśmy podczas pięciu podróży, które sobie zorganizowaliśmy. Odwiedziliśmy najważniejsze zabytki takie jak Chiński Mur, czy Terakotowa Armia, ale najlepiej wspominamy te trochę mniej znane i oczywiście góry, które w Chinach są niezwykle majestatyczne.
W następnym poście planuję podsumować najpiękniejsze miejsca, które odwiedziliśmy w Chinach.
Multum doświadczeń.
Nie samym zwiedzaniem jednak człowiek żyje i tak naprawdę moje najważniejsze wspomnienia z Chin i te najbardziej zaryte w pamięci, dotyczą rozmaitych doświadczeń.
To w Chinach jadłam przeróżne dziwactwa, takie jak larwy jedwabników, świński mózg, czy rozgwiazdy. I to tam spędziłam 21 godzin jadąc pociągiem, otoczona ciekawymi białasów współpasażerami. Tam też wielokrotnie zostawałam obiektem do fotografowania, czy to z ukrycia, czy to z przyzwoleniem, często z obcym dzieckiem na rękach.
To w Chinach chodziłam na lokalne targi, z przerażeniem patrząc jak ryby wyskakują na posadzkę ze zbiorników z wodą.
To w Chinach organizowałam wyścigi dla raczkujących niemowlaków, czy też urządzałam krótkie lekcje dla wszystkich uczniów szkoły podczas porannego apelu.
To w Chinach miałam wypadek na e-bike’u, straciłam głos na dwa dni i wychorowałam się za wszystkie czasy (dosłownie, bo od 2019 r. nie choruje za to wcale).
To w Chinach chodziłam po szklanych mostach i posadzkach oraz ścieżkach przywieszonych do skał. Tam też doświadczyłam masażu w ubraniu i częstszych wizyt w innych miejscach, gdzie podczas masażu oglądało się filmy jak w kinie i jadło pierożki i makarony popijając kawą.
To w Chinach doświadczyłam trzęsienia ziemi (aczkolwiek było to już moje drugie w życiu), uczestniczyłam w chińskiej ceremonii zaślubin, oglądałam zmumifikowanego Mao i uczestniczyłam w koncercie Iron Maiden podczas ich pierwszej wizyty w tym kraju.
To w Chinach sterowałam łódką na podziemnej rzece, spałam w tulou i grałam w ping ponga z babciami z osiedla.
I przede wszystkim, to właśnie w Chinach poznałam setki cudownych dzieci, które miałam okazję uczyć, a także doświadczyć z ich strony niesamowitej wdzięczności. Niektórych z nich nie zapomnę do końca życia. I chociaż praca nauczyciela to naprawdę ciężki kawałek chleba, to jednocześnie jest to niezwykłe i bardzo wzbogacające doświadczenie.
Sporo się tego wszystkiego uzbierało, chociaż wielu rzeczy nie mogę sobie w tym momencie przypomnieć albo opisać bez podawania całego kontekstu. Jedno jest jednak pewne – nie ma drugiego kraju na świecie, w którym przeżyłam tak wiele i z którego przywiozłam tak wiele wspomnień. Chiny to kraj ekstremalny, inny niż wszystkie! Co więcej, jest niesamowicie autentyczny, jakkolwiek niedorzecznie to brzmi.
Jak już wspomniałam powyżej, bardzo za nim tęsknię i mam nadzieję, że jeszcze nie raz uda mi się tam wrócić.
Nostalgia.
Dzisiaj, gdy mija dokładnie 5 lat odkąd opuściliśmy Chongqing i ponownie stanęliśmy na krakowskiej ziemi, refleksje walą drzwiami i oknami, a nostalgia sięga zenitu. No nic, trzeba zacząć obmyślać powrót i planować podróż sentymentalną. Poza Chongqing, bardzo ciągnie mnie do Yunnanu, Sichuanu i na północ kraju, do Mongolii Wewnętrznej i w okolice Harbin. Bardzo chciałabym pojechać też do Tybetu.
Ale jeszcze bardziej ciągnie mnie do jedzenia, gdyż jak dla mnie, nie ma na świecie lepszej kuchni niż chińska.
Ach te Chiny! Jak to jest, że można je jednocześnie kochać i nienawidzić?!