
Za nami wspaniałe 10 – dniowe wakacje w Chorwacji. Spędziliśmy je głównie na wyspie Ugljan, ale udało nam się również wygospodarować kilka dni na zwiedzanie miasta Zadar.
Jesteśmy zachwyceni! A co ciekawe, z trzech planów jakie miałam na Chorwację w tym roku, ten wydawał mi się najmniej interesujący i nie byłam do niego do końca przekonana. Wybraliśmy go tylko i wyłącznie dlatego, że nie wymagał zbyt dużo przemieszczania się z miejsca na miejsce i był prosty w realizacji. Uznaliśmy, że szalona faza, w której obecnie znajduje się nasza 3-letnia Zojka nie jest najlepszym momentem na ambitne objazdówki i potrzebujemy czegoś mało od nas wymagającego, łatwego.
Jak się okazuje, był to strzał w dziesiątkę, gdyż na Ugljan i w Zadarze faktycznie nie zmęczyliśmy się za bardzo, a jednocześnie odwiedziliśmy masę wspaniałych miejsc i odkryliśmy dwa cudne miejsca na mapie Europy.
Nie wiem jak to możliwe, ale ja nigdy wcześniej nie słyszałam o wyspie Ugljan i dlatego też, gdy przy okazji planowania wakacji wypatrzyłam ją na mapie, nie spodziewałam się, że będzie jakoś szczególnie ciekawa. A jest! I to bardzo! Jest to jedno z tych miejsc, które na pewno będę chciała odwiedzić ponownie.
Końcówka sezonu.
W Chorwacji byliśmy od 21 września do 1 października, czyli w końcówce sezonu. Wybraliśmy ten termin z premedytacją, gdyż nie lubimy ani upałów, ani tłumów.
Jak dla mnie pogoda była idealna, gdyż wciąż było bardzo ciepło i spokojnie można było zażywać morskich kąpieli, ale nie było upałów.
To co mnie zaskoczyło, to to, że w tym terminie życie faktycznie zaczyna zamierać na wyspie. Tuż po naszym przyjeździe na Ugljan wszystko wyglądało jeszcze normalnie, ale wraz z upływem czasu widać było, że ludzi ubywa, restauracje się zamykają, a i pogoda się zmienia. Przypominam, że na Ugljan byliśmy tylko tydzień, co oznacza, że te zmiany następowały naprawdę szybko.
Ostatniego dnia, idąc na lody do jednej z naszych ulubionych restauracji, zastaliśmy obsługę składającą krzesła. Musieliśmy szukać dalej i co ciekawe, w restauracji, w której ostatecznie zasiedliśmy, zostaliśmy obsłużeni przez tego samego kelnera, który jeszcze kilka dni wcześniej obsługiwał nas w tej zamykanej miejscówce. Może pracownicy też stopniowo przesuwają się w stronę centrum, żeby w końcu odpłynąć na stały ląd?
Sutomišćica.
Głównym miasteczkiem na Ugljan jest Preko, ale my zdecydowaliśmy się wynająć apartament w miejscowości Sutomišćica. Był to strzał w dziesiątkę!
Mogłoby się wydawać, że odległość ok. 3 km do Preko, a 4 km do przystani promowej to minus tej lokalizacji, ale ja jestem odmiennego zdania.
Cała ta trasa jest po prostu przepiękna, gdyż prowadzi albo wybrzeżem albo wśród pięknych domów i gajów oliwnych. Cudo!
Uwielbialiśmy tamtędy chodzić i robiliśmy to co najmniej raz dziennie, z autobusów korzystając tylko wtedy, gdy rano wybieraliśmy się na dalszą wycieczkę i chcieliśmy zaoszczędzić czas.
Co więcej, dzięki temu codziennemu spacerkowi, odkrywaliśmy cudne zaułki i zaciszne plaże, do których być może nigdy byśmy nie dotarli, gdyby nasz pensjonat znajdował się w Preko.
Co do domku, w którym się zatrzymaliśmy, to też byliśmy z niego bardzo zadowoleni. Miał w pełni wyposażoną kuchnię, pralkę, salon, dwie sypialnie. Były też takie drobiazgi, jak kapsułki do prania, czy też wkłady do urządzeń na komary, co było niesamowicie wygodne. Przed domkiem był stoliczek i dwa fotele, ale znajdowały się praktycznie na ulicy, więc nie korzystaliśmy. Zamieniłabym to na mały taras i wtedy byłoby to po prostu wymarzone miejsce na urlop.
Właściciele też byli super, bardzo pomocni. Przed wymeldowaniem właściciel napisał, że jego żona odwiezie nas na prom i tak też się stało. Było to bardzo miłe i jak się wkrótce okazało, zbawienne, gdyż autobusy nie jeżdżą zbyt często i gdyby nie podwózka, to spóźnilibyśmy się na prom (oczywiście, jak to my, nie zainteresowaliśmy się wcześniej rozkładem).
Wyspa Ugljan.
Co do samej wyspy, to tak jak już wspomniałam, Ugljan urzekła nas bardzo i ja osobiście jestem w niej zakochana. Jak dla mnie, ma wszystko czego potrzebuję, gdy wybieram się na wyspę. W środku zielone wzgórza, a wokół urokliwe i kameralne plaże. Kilka małych miasteczek, a w nich żadnych wielkich gmachów, tylko tradycyjne domki, kościółki z wieżyczkami i małe cmentarze. Przytulne restauracje i przepyszne ryby i owoce morza. Wyluzowani mieszkańcy, cisza, spokój, mało samochodów, mały ruch. Na drzewach cytryny, limonki, figi i granaty. Wszędzie pełno gai oliwnych, które wyglądają, jakby zatrzymał się w nich czas. Tylko czekałam, aż zza któregoś drzewa wyjdzie Jezus z uczniami.
Często mam tak, że gdy dopływam na jakąś wyspę, zwłaszcza małą, to od razu czuję wyspiarską atmosferę, która tak bardzo różni się od miejskiej. Momentalnie poprawia mi się humor, wpadam wręcz w euforię, przeskakuję na inny tryb.
Ugljan jest właśnie kwintesencją tego wszystkiego, idealnym miejscem na prawdziwy odpoczynek od codzienności. Miejscem, gdzie naprawdę można wrzucić na luz.
Mój zachwyt nad wyspą Ugljan nie zna granic.
Zwiedzanie wyspy Ugljan.
Tydzień na małej wyspie, to jednak całkiem sporo i wbrew pozorom, nie spędziłam go tylko i wyłącznie błąkając się nad morzem, wpatrzona w niebo i chmurki.
Tak naprawdę dość szybko rozplanowałam każdy dzień i w rezultacie odwiedziliśmy wszystkie miejsca, które uznałam za ciekawe, a nawet przejechaliśmy się na sąsiednią wyspę – Pašman, którą też bardzo polecam.
Pierwszy dzień na Ugljan.
Na Ugljan przypłynęliśmy promem z Zadaru, co było bardzo szybkim i łatwym przedsięwzięciem. Rejs był krótki i przyjemny, gdyż wyspa znajduje się bardzo blisko stałego lądu. Codziennie zachwycaliśmy się widokiem miasta na horyzoncie, a jeszcze bardziej znajdującym się za nim pasmem górskim. Jest naprawdę majestatyczne i wygląda szalenie pociągająco.
W każdym razie, będąc już na Ugljan, w pierwszej kolejności udaliśmy się do Sutomišćica. Próbowaliśmy zamówić Ubera, ale się nie udało (z lotniska do miasta też nie i nie wiem w czym problem), więc skończyło się na spacerku.
Do domku na szczęście udało się zameldować przed czasem, więc szybko się ogarnęliśmy i niedługo później ruszyliśmy z powrotem w stronę centrum.
Przez chwilę rozważaliśmy plażę w Sutomišćica, ale nie urzekła nas, a wiedzieliśmy, że po drodze do Preko jest kilka urokliwych zakątków.
Właściwie to jeden miałam już upatrzony i to właśnie tam się udaliśmy. Była to maleńka, kamienista plaża, pod rozłożystym drzewem (w miejscowości Poljana), z cudnym widokiem na sąsiednią wysepkę, na Preko, a także na Zadar i góry. Co więcej, niedaleko brzegu z wody wystawały skały, co tworzyło naprawdę malowniczy krajobraz. Pod koniec naszego pobytu już nie było widać tych skał, co oznacza, że poziom wody podniósł się naprawdę znacząco i to w tak krótkim czasie.
Spędziliśmy na tej plaży wspaniałe popołudnie. Zojka się popluskała i nazbierała kamieni, a ja zachwycałam się widokami (znalazłam też w wodzie cudną, nienaruszoną skorupkę jeżowca). Było naprawdę przepięknie i tak bardzo relaksacyjnie! Było to dokładnie to, czego potrzebowałam. Właściwie to wszyscy tego potrzebowaliśmy.
Na obiad udaliśmy się do pobliskiej restauracji – Pizzeria Gajo (znajduje się tuż przy plaży Jaz). Siedząc przy stolikach można było podziwiać fajne widoki, obsługa była miła i pomocna, a jedzenie bardzo dobre. Zamówiłam pierwsze od niepamiętnych czasów kalmary i byłam z nich bardzo zadowolona. Po posiłku Zojka dostała gigantycznego loda, więc na dłuższą chwilę miała bardzo absorbujące ją zajęcie.
Tak minął nasz pierwszy dzień na Ugljan. Było tak przyjemnie, relaksacyjnie, swojsko, że aż nie mogłam uwierzyć. Już wtedy wiedziałam, że czeka nas wspaniały tydzień. Nie pomyliłam się.
Preko.
Następnego dnia znów powędrowaliśmy do Preko i w pierwszej kolejności udaliśmy się do centrum informacji turystycznej po mapki i pomysły.
Chwilę później zawitaliśmy pod kościółek, który podobnie jak wszystkie inne kościoły, które odwiedziliśmy przez ten tydzień, był zamknięty. Szkoda, bo był bardzo urokliwy i miał piękną wieżę.
Na szczęście znajdujący się wokół niego cmentarz był otwarty, a jako że ja uwielbiam odwiedzać cmentarze, to spędziliśmy tam dłuższą chwilę.
Później zaszliśmy na punkt widokowy, który nie do końca zasługuję na tak dumną nazwę, gdyż jest jedynie kawałkiem betonu z wystającymi po bokach prętami, ale rozpościerający się z niego widok rzeczywiście prezentował się całkiem, całkiem.
Po drugiej stronie ulicy zauważyliśmy tabliczkę wskazującą drogę do fortu Sv. Mihovil. Tą atrakcję mieliśmy zaplanowaną na inny dzień, ale widząc ten znak spontanicznie ruszyliśmy przed siebie.
Fort Saint Michael (Sv. Mihovil).
Odległość do pokonania nie była szczególnie szalona, zaledwie kilka kilometrów, ale pchając wózek, w niektórych miejscach naprawdę stromo pod górę, można było się zmęczyć. Zwłaszcza w upale.
Ja co prawda wózka nie pchałam, tylko Kasper, ale widziałam, że momentami było słabo. Zwłaszcza, że księżniczka Zoja nie była w nastroju do spacerów.
Sama trasa jest jednak bardzo urokliwa. Jest mnóstwo widoków, czy to na Preko, czy to na otwarte morze, a ścieżka prowadzi wśród gajów oliwnych, które niezmiennie mnie zachwycają. Dlatego polecam, naprawdę warto się przejść, pomimo tego, że sam fort nie jest szczególnie zachwycający.
Nie jest też typową atrakcją turystyczną, gdyż nie jest odnowiony, ani w żaden sposób zagospodarowany i idzie się tam na własne ryzyko.
Na miejscu trzeba uważać, gdyż jest sporo dziur, ruchome kamienie, jakieś pręty wystające z ziemi. Nie trzeba by też za bardzo się starać, żeby gdzieś spaść z wysokości. Szczerze mówiąc nie jest to najlepsza miejscówka dla dziecka, ale przekonaliśmy się o tym dopiero na miejscu. I dlatego też, nie spędziliśmy tam zbyt wiele czasu.
Droga do fortu i te wszystkie widoki są fajne, a sam fort to tylko taki dodatek.
Fajnie jednak zapoznać się z jego historią, która jest interesująca i to bardzo! Otóż pierwszy fort na wzgórzu zbudowano już w epoce żelaza! Bizantyńczycy natomiast, postawili tam twierdzę w VI w., która była częścią fortyfikacji wzdłuż wybrzeża Adriatyku.
W X w. na wzgórzu zbudowano kościół, a w następnym stuleciu również klasztor benedyktyński, który funkcjonował aż do XVI w.
W 1203 r., niedługo po tym jak Zadar został zniszczony przez krzyżowców, Wenecjanie zbudowali fort St. Michael, z którego chcieli chronić swoje statki handlowe, a także kontrolować Zadar i zapobiec jego odbudowie. Mieszkańcy Zadaru napadli jednak na fort, zniszczyli go, a Wenecjan pojmali.
Ci nie dali za wygraną i ponownie napadli na fort w 1345 r., a po porażce, jeszcze raz, rok później, tym razem z lepszym rezultatem.
Po traktacie pokojowym podpisanym w 1358 r., fort znów trafił w ręce Zadaru i zaczęła się jego odbudowa, która trwała 40 lat.
W 1409 r. Dalmacja została sprzedana Wenecji, więc fort po raz kolejny trafił w ręce Wenecjan. Jak widać, historia lubi się powtarzać.
Jako że nie było już potrzeby posiadania twierdzy w tym miejscu, przez następne cztery wieki wzgórze służyło za punkt widokowy, z którego w razie niebezpieczeństwa wysyłano sygnały świetlne.
Podczas II wojny światowej znajdujący się na wzgórzu kościół został całkowicie zniszczony, tak jak i część murów. Dalsze zniszczenia nastąpiły podczas wojny w Chorwacji.
Jak dla mnie jest to niesamowite, że małe zielone wzgórze na słabo znanej wyspie Ugljan, może mieć tak burzliwą i ciekawą historię, a jednak! Kto by kurczę pomyślał?!
Galevac.
Następnego dnia udaliśmy się na maleńką wyspę Galevac, na której znajduje się klasztor. Z tablicy informacyjnej wynikało, że jest tam coś do zwiedzania, ale wszystko było zamknięte i nie znaleźliśmy nawet żadnego wejścia.
Obeszliśmy jednak klasztor dookoła, odwiedzając też maleńki cmentarz i przyglądając się kilku drobnym obiektom wokół.
Sama wysepka, choć maleńka, jest niezwykle urokliwa i pełna cudnej roślinności. Taka mała enklawa.
Piękne są też widoki na Preko, gdyż wyspa znajduje się bardzo blisko brzegu Ugljan. Właściwie możliwe, że dałoby się tam przejść, a nawet jeśli nie, to spokojnie można przepłynąć wpław.
My skorzystaliśmy z małej łódeczki, którą pewien starszy pan przeprawia chętnych na drugi brzeg.
Po spacerze znaleźliśmy cudny zakątek z zejściem do wody i to właśnie tam spędziliśmy większość czasu. Miejsce było tak urokliwe, że ciężko mi było uwierzyć. Był to jeden z tych momentów, kiedy docierało do mnie, że Chorwacja jest naprawdę wspaniałym krajem jeśli chodzi o krajobrazy.
Muline.
Innym razem wybraliśmy się do miejscowości Muline, która znajduje się na północy wyspy. Dojechaliśmy tam autobusem 204, który kursuje kilka razy dziennie.
Na wyspie jest jedna główna droga wiodąca z północy na południe i to po niej jeżdżą autobusy. Miejscowość Sutomišćica znajduje się poniżej tej drogi i ma swój przystanek autobusowy, ale jak się okazuje, większość autobusów do niego nie zjeżdża, tylko trzeba podejść do głównej drogi.
My niby coś tam na ten temat słyszeliśmy, ale nie do końca wiedzieliśmy, gdzie tak naprawdę powinniśmy czekać na autobus, więc do Muline dojechaliśmy dopiero za drugim podejściem.
W każdym razie, Muline to fajna miejscówka i warto się tam wybrać na plażing i eksplorację wybrzeża.
My zdecydowaliśmy się na plażę Južna Luka, która jest warta polecenia, ale idąc tam mijaliśmy też inne fajne plaże. Ogólnie było tam bardzo ładnie.
Biegnie tam też świetna ścieżka, którą poszłam na krótki spacer. Widoki były zachwycające.
Po trzech godzinach jakie tam spędziliśmy, uznaliśmy, że przyda nam się trochę ruchu i zrobiliśmy sobie kilkukilometrowy spacerek do miejscowości Ugljan. Nie wiem czy był to najlepszy pomysł, gdyż słońce było tego dnia wyjątkowo silne, no ale dystans naprawdę nie był zatrważający.
W każdym razie, na miejscu okazało się, że w Ugljan też jest kilka fajnych zakątków i postanowiliśmy, że jeśli będzie taka możliwość, to jeszcze tam wrócimy.
Niestety tak się nie stało, gdyż ostatniego dnia, jedynego wolnego, jaki nam pozostał, rozpętała się ulewa z samego rana i nie pojechaliśmy. Zamiast tego zaczekaliśmy aż przestanie padać i ostatni dzień spędziliśmy w Preko i okolicach.
Wracając jednak do Ugljan, to było tam bardzo sennie i nie widzieliśmy prawie żadnych ludzi, ale i tak nam się spodobało. Usiedliśmy na leżakach na zabetonowanym wybrzeżu, zjedliśmy lody, ja wypiłam jeszcze kawusię i po prostu chillowaliśmy.
Kukljica.
Innym razem wybraliśmy się na południe, do miejscowości Kukljica (z Preko, autobusem 205).
Plan był taki, że pochodzimy po miasteczku, a następnie na nogach udamy się do miejscowości Kali. Stamtąd natomiast, albo pójdziemy dalej do Preko, albo podjedziemy autobusem.
Kukljica jest bardzo urokliwa i zadbana, ale poza zachwytem nad ogólnym wyglądem tego miejsca, nie bardzo jest tam co robić, co też potwierdziła pani z informacji turystycznej.
Jej podejście do tematu było bardzo specyficzne. Na pytanie czy jest coś fajnego do zobaczenia w okolicy, odpowiedziała: „the sea is nice”. Według niej było też za zimno na morskie kąpiele, gdyż sezon już się skończył, a do Kali nie dojdziemy z wózkiem, gdyż jest to niemożliwe.
Pozostaje pytanie, po co Kukljica ma centrum informacji turystycznej? Chyba nie tylko po to, żeby eksponować znajdująca się tam praskę do oliwy?
No nic, opuściliśmy informację i ruszyliśmy w stronę wybrzeża. Zaraz za parkiem zaczęła się bardzo malownicza ścieżka tuż przy morzu.
Widoki były piękne, ale strasznie wiało. Do tego stopnia, że było to nieprzyjemne.
Ścieżka co prawda mieściła wózek, ale prawie, że na styk, a w niektórych miejscach fale rozbijały się tak blisko, że ją zalewały. Morze było bardzo wzburzone i dość złowrogie.
Szliśmy ok. 20 minut, może pół godziny, prawie cały czas wybrzeżem, tylko kawałek obchodząc leśną ścieżką. Ogólnie szło się bardzo przyjemnie i gdyby nie ten wiatr, to byłoby wręcz bosko.
Niestety wiatr naprawdę szalał, a fale zdawały się być coraz większe i bliższe. W pewnym momencie ścieżka zwęziła się na tyle, że Kasper ledwie zmieścił wózek, a beton był mokry od fal. Dla mnie był to znak, że trzeba wracać. Poszłam jeszcze kawałek sama, na rekonesans, ale wyglądało na to, że w wielu miejscach mogą być podobne sytuacje, więc nie chciałam ryzykować.
Jestem przekonana, że gdyby nie pogoda, to spokojnie przeszlibyśmy całą tą trasę i byłby to piękny spacer. No ale cóż, bezpieczeństwo dziecka najważniejsze.
Wróciliśmy więc do miasteczka, zaszliśmy do kawiarenki Hajduk na pyszne lody (właściciel miał jakieś związki z Polską, nawet coś tam mówił po polsku, ale nazwa pochodzi od czegoś innego, bodajże od klubu piłkarskiego ze Splitu), a później pospacerowaliśmy jeszcze pod kościółek (tradycyjnie zamknięty) i na cmentarz oraz pobłąkaliśmy się po promenadzie.
Tkon na wyspie Pašman.
Jeden dzień poświęciliśmy na wycieczkę na sąsiednią wyspę – Pašman.
Obie wyspy są bardzo blisko siebie, dzieli je dosłownie przesmyk wody, nad którym przerzucono most.
Tak więc, autobusem 205 dojechaliśmy do miejscowości Tkon (ten sam autobus zatrzymuje się np. w Kukljica).
Jak się okazało, jest to super miejscówka i koniecznie będę chciała tam kiedyś wrócić.
Otóż znajduje się tam klasztor benedyktyński, pięknie usytuowany na wzgórzu. Pochodzi z XI w., w swoich zbiorach ma mnóstwo wspaniałych zabytków, a mnisi sprzedają tam swoje wyroby.
Bardzo chciałam się tam wybrać, ale niestety zwiedzanie możliwe jest dopiero od 16-tej. Dla nas oznaczałoby to bardzo późny powrót do domu i ogromne opóźnienie jeśli chodzi o porę spania Zojki.
Dlatego zostawiliśmy to na następny raz.
A tymczasem wybraliśmy się na bardzo fajną plażę – Studenac, gdzie spędziliśmy naprawdę sporo czasu. Dla odmiany była to plaża piaszczysta, więc Zojka bawiła się przednio.
Po plażingu zaszliśmy natomiast do kaplicy – pochodzącej z XVIII w. Chapel of Our Lady of the Seven Sorrows.
To miejsce od razu skojarzyło mi się z greckim kościółkiem z musicalu Mamma Mia!, który znajduje się na wyspie Skopelos, i który odwiedziłam wiele lat temu.
Aby dojść do kaplicy, trzeba wspiąć się po kamiennych schodach, wzdłuż których są stacje drogi krzyżowej. Kamienie na spocznikach ułożone są we wzory i wygląda to na bardzo starą robotę. Przypuszczam, że schody również mogą pochodzić z XVIII w.
Na szczycie wzgórza stoi mała kaplica. Budynek jest mały i bardzo skromny i oczywiście zamknięty, ale roztacza się sprzed niego przepiękny widok na morze, Tkon i klasztor. Cudo!
No i oczywiście poza nami nie było tam absolutnie nikogo. Cudowne miejsce!
Tak na marginesie dodam, że nie taszczyliśmy wózka na samo wzgórze, tylko porzuciliśmy go na czas zwiedzania w dogodnym miejscu, po pokonaniu kilku pierwszych schodów.
Ostatni dzień na Ugljan.
Ostatni pełny dzień na wyspie zaskoczył nas poranną ulewą. Padało dość intensywnie i długo, więc początek dnia mieliśmy bardzo leniwy.
Później natomiast wybraliśmy się na spacer do Preko. Nie mieliśmy żadnego konkretnego planu, chcieliśmy po prostu ostatni raz pobłąkać się po okolicy.
Zawitaliśmy też na jednej z uroczych plaż, którą do tej pory mijaliśmy podczas naszych codziennych przechadzek.
Na ostatni obiad zjedliśmy natomiast owoce morza.
Mówiąc krótko, chłonęliśmy piękno wyspy wszystkimi zmysłami.
Ostatni wieczór na Ugljan.
Trzeba przyznać, że Ugljan pożegnała nas w wielkim stylu i ostatni wieczór wspominam wyjątkowo dobrze.
Najpierw przemierzyliśmy naszą codzienną trasę z Preko do Sutomišćica, podziwiając niebo i wodę w niebywałych wręcz kolorach, a później obejrzeliśmy zjawiskowy zachód słońca w małej marinie koło naszego mieszkania. Było przepięknie!
Popołudniowe odcienie niebieskiego były tego dnia naprawdę cudne, a toń wody i delikatne fale koiły zmysły i urzekały swoim spokojem. Nie mogłam się napatrzeć na to co mnie otacza, a mój zachwyt nad Ugljan potęgował z każdym spojrzeniem.
Zenitu sięgnął właśnie podczas zachodu słońca, kiedy to najpierw zaobserwowaliśmy dwie tęcze (pierwszy raz widziałam tęcze o tak późnej porze, w dodatku nawet nie kropiło, a przynajmniej nie tam gdzie byliśmy), a niedługo później niebo przybrało niezwykle intensywne odcienie pomarańczy i czerwieni. Te kolory, maszty łódek na ich tle i ta cudowna cisza i atmosfera tego miejsca po prostu zwalały z nóg. Cudny, naprawdę cudny wieczór!
Jedzonko na Ugljan.
Na Ugljan jest zadziwiająco dużo supermarketów, więc dostęp do produktów żywnościowych jest łatwy. Ucieszyło nas to niezmiernie, gdyż śniadania przygotowywaliśmy sobie sami.
Inna sprawa, że jakość tych produktów pozostawiała wiele do życzenia i ostatecznie niewiele rzeczy, które kupiliśmy faktycznie nam smakowało.
Na szczęście zupełnie inaczej sprawa miała się z restauracjami, które serwowały znakomite jedzenie. Zwłaszcza owoce morza!
W sumie odwiedziliśmy tylko 3 restauracje, gdyż do każdej z nich wracaliśmy ponownie. Tak były dobre!
Najbardziej godna polecenia jest Taverna Joso w Preko. Wszystko co tam zamówiliśmy było wyśmienite!
Jako przystawkę podawano znakomitą pastę z tuńczyka z pieczywem. Spaghetti z owocami morza było po prostu obłędne. A smażone kalmary i inne owoce morza były tak dobre, że Zojka skusiła się na ośmiorniczkę. Palce lizać, naprawdę!
Jeśli chodzi o restauracje, to Taverna Joso jest obowiązkowym punktem na Ugljan i nie jest to tylko nasze zdanie, gdyż tą polecajkę otrzymaliśmy od dwóch osób, za co jesteśmy bardzo wdzięczni.
Pozostałe dwie restauracje, które też mają dobre jedzonko to Kod Spira i Pizzeria Gajo.
Pierwsza z nich znajduje się tuż przy marinie w Preko, czyli blisko Taverny Joso. Jedliśmy tam przepyszne rybki, a także małże i risotto z owocami morza.
Ta druga restauracja to pizzeria, tuż przy plaży Jaz (jest to jedyna plaża na wyspie, która nie przypadła mi do gustu), w której jedliśmy dobre kalmary i całkiem niezłą pizzę. Spróbowaliśmy tam też chorwackiego dania čevapi, które jednak nie skradło naszych serc. Zojka na pewno poleciłaby lody, które były gigantyczne (za 2 euro). Nam podobało się podejście kelnerów, którzy byli bardzo sympatyczni i pomocni.
Podsumowanie.
Ten post to istna laurka dla wyspy Ugljan, ale już naprawdę dawno żadne miejsce mnie aż tak nie urzekło. Zrozumiałam też, czemu Chorwacja cieszy się aż taką popularnością, chociażby wśród Polaków. Co prawda nie był to mój pierwszy raz w tym kraju i moją podróż do Chorwacji z 2011 r. też wspominam bardzo dobrze (wyspa Hvar plus Split i Bol na wyspie Brač), ale zakochałam się dopiero teraz.
Od powrotu zdążyłam już zresztą wymyślić kolejny plan na Chorwację, 6 – tygodniowy, który chciałabym zrealizować częściowo pracując zdalnie.
Co więcej, również Zojka upodobała sobie czy to Chorwację, czy to wakacje nad morzem i cały czas mówi, żebyśmy znowu jechali na plażę. Jest to dla mnie ogromna radość, że aż tak jej się podobało. Jest to dowód, że warto zabierać ją w takie miejsca, nawet jeśli w trakcie samych wakacji nieźle dała nam popalić.