Chyba każdy się ze mną zgodzi, gdy napiszę, że pierwsze co przychodzi na myśl po usłyszeniu hasła: „Hong Kong” to wielkie miasto, usiane drapaczami chmur.
Jak się jednak okazuje, Hong Kong to znacznie więcej i poza wielkomiejskim, biznesowym charakterem, ma też drugie oblicze. Jest ono mniej znane, ale równie atrakcyjne, interesujące i egzotyczne.
Rybacka wioska Tai O.
O małej wiosce Tai O, dowiedziałam się kilka lat temu, czytając książkę Anny Jaklewicz: „Niebo w kolorze indygo. Chiny z dala od wielkiego miasta.”
Wioska zaciekawiła mnie na tyle, że zapamiętałam sobie jej nazwę i jak tylko nadarzyła się okazja, uwzględniłam ją w planie podróży.
Uznałam, że jeśli w Hong Kongu znajduje się mała, rustykalna wioska rybacka (co, nie ukrywam, było dla mnie zaskoczeniem), to z pewnością warto przyjrzeć się jej z bliska.
Miałam rację, gdyż jak się okazuje, Tai O to miejsce niezwykle urokliwe, malownicze i oferujące wytchnienie od zgiełku miasta. W tym momencie nie jest tam też zbyt turystycznie, więc można liczyć na autentyczne doznania.
Mnie podobało się bardzo i nie tylko chętnie bym tam kiedyś wróciła, ale mam też apetyt na kolejne miejsca tego typu w okolicy. Jeśli nadarzy się okazja do ponownej wizyty w Hong Kongu, to z pewnością udam się na eksplorację wiejskich terenów tego ogromnego miasta.
Blaszane domy na palach.
Aby dostać się do Tai O, najpierw jedziemy metrem na wyspę Lantau. Następnie krótki spacer i trafiamy do małego i bardzo niepozornego portu. Na szczęście nie musimy długo czekać i już wkrótce jesteśmy na pokładzie łodzi, która zabiera nas bezpośrednio do wioski.
Tai O jest bardzo małe i wszędzie można dojść na nogach. Jest tam dosłownie kilka uliczek.
Podoba nam się od pierwszego wejrzenia i chętnie kręcimy się po wszystkich zakamarkach.
Na każdym kroku są stoiska i sklepy z suszoną rybą i innymi morskimi stworzeniami.
Wszystkie budynki są stare i podobne do siebie. Wyróżniają się tylko małe świątyńki i wszechobecne ołtarzyki, których chętnie wypatrujemy.
Przez wioskę ciągnie się kanał, nad którym stoją blaszane domy na palach. Wygląda to doprawdy zjawiskowo. Ja zastanawiam się jednak, czemu na materiał budowlany wybrano akurat blachę? Czyż nie jest to niepraktyczne? Blacha na pewno mocno się nagrzewa w silnym, hongkońskim słońcu. Poza tym, położenie nad morzem i obecność słonej wody, musi powodować rdzę.
Wiele z tych domów to zresztą ruiny i wszędzie walają się deski, płaty blachy i inne elementy.
Białe delfiny.
Udajemy się na krótki rejs, podczas którego można zaobserwować białe delfiny. Gwarancji zobaczenia tych zwierząt nikt nam jednak nie daje i niestety nie mamy szczęścia. Zastanawiam się, czy ma to związek z niedawno powstałym mostem, który łączy Hong Kong, Macau i Chiny kontynentalne. Jakiś czas temu czytałam, że ta inwestycja poważnie zaszkodziła populacji białych delfinów. Dla chińskiego rządu najważniejsze są jednak pieniądze i przechwalanie się, co to oni mogą sobie postawić, a nie zwierzęta. Jestem przekonana, że opinie ekspertów nie zostały wzięte pod uwagę i środowisko jak zwykle musiało ucierpieć.
Okoliczne wzgórza.
Nad wioską wznoszą się wzgórza, więc postanawiamy wspiąć się na jedno z nich. Jest to bardzo trafna decyzja, gdyż ze szczytu rozciągają się przepiękne widoki. Można zobaczyć wioskę w całej okazałości, a także ciągnące się po horyzont morze. Poza tym, prawie w ogóle nie ma tam ludzi i z ogromną przyjemnością napawamy się ciszą i spokojem.
To był cudowny dzień.
Super zdjęcia, pozdrawiam ze Szkocji!
dziękujemy. również pozdrawiamy 🙂
I tak własnie miejsca lubię najbardziej!