
Pierwszego lipca (2018) rozpoczął się nasz ostatni rok w Chinach. Tym razem już na pewno.
Tego dnia pierwszy raz poszłam do nowej pracy, w której kontrakt mam na rok. Plan A zakłada, że wytrzymam do końca, ale nie kładę na to zbyt dużego nacisku. Tym razem jestem otwarta na to, co przyniesie przyszłość, a zwłaszcza najbliższe miesiące i jeśli uznam, że nie chcę już pracować w Chinach, ani kończyć tego kontraktu, to po prostu zrezygnuję i wyjadę.
Mam już dość uczenia, zwłaszcza w tym kraju i jestem gotowa wracać do domu. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, jak ważnym okresem w moim życiu był (i wciąż jest) pobyt w Państwie Środka i dlatego chcę jak najlepiej wykorzystać te ostatnie 12 miesięcy.
Jest jeszcze kilka rzeczy do zrobienia, miejsc do odwiedzenia, potraw do spróbowania i przygód do przeżycia.
Mam czas, żeby wszystko sobie rozplanować i na spokojnie zrealizować, a następnie opisać to na blogu.
Stąd też, po zakończeniu każdego miesiąca, będę publikować krótkie sprawozdanie z tego, co się działo. Chcę jak najwięcej zapamiętać i zachować wspomnienia zarówno z pracy, jak i z naszego codziennego życia, wyjazdów, wyjść ze znajomymi i interakcji z Chińczykami. Mam nadzieję, że Was też to zaciekawi.
Maj 2019.
Trudno w to uwierzyć, ale gdy skończył się maj, do końca mojego ostatniego kontraktu w Chinach, został zaledwie miesiąc! Jeden miesiąc!
I chociaż z niecierpliwością czekam na kolejny etap w moim życiu, to przeraża mnie fakt, że czas mija aż tak szybko.
Nie wiem kiedy minęło ostatnie 11 miesięcy, nie mówiąc już o tym, że ciężko mi uwierzyć, że mieszkam w Państwie Środka od ponad czterech lat!
No ale cóż, taka jest rzeczywistość i już niedługo przyjdzie mi zakończyć moją chińską przygodę i pożegnać się z tym krajem na zawsze.
Mam w związku z tym wiele mieszanych uczuć, jeszcze więcej przemyśleń i lekkie obawy. Tyle było narzekania na Chiny, a teraz nie mogę uwierzyć, że już nie będę tu mieszkać.
Bardzo to wszystko dziwne, ale tak to już chyba jest, gdy przychodzi czas na wielkie, życiowe zmiany.
W każdym razie, staram się jak najlepiej wykorzystać czas, który mi pozostał i maj, podobnie jak kilka poprzednich miesięcy, spędziłam dość aktywnie.
Było trochę podróży, a zwłaszcza włóczenia się po mieście, mnóstwo wyjść ze znajomymi, sporo chińskiego jedzenia (w ogóle nie mam ostatnio ochoty na zachodnie jedzenie), a także lekcja gotowania u Bai Jie.
Byłam też na zajęciach z jiu – jitsu i niewykluczone, że zainteresuję się tym sportem po powrocie do Polski.
Podsumowanie, standardowo zacznę jednak od pracy, w której trochę się pozmieniało.
Już nie jestem sama!
W maju, mój kampus zatrudnił wreszcie nowego nauczyciela!
Zaczęło się od tego, że pewnej soboty przyszedł do pracy Hindus o imieniu Akki.
W niedzielę już go nie było, gdyż podobno miał jakieś zdarzenie losowe, ale tak naprawdę, to w ogóle się już nie pojawił.
Cici powiedziała mi, że zacznie pracę dopiero w lipcu (part time), gdyż musi chodzić na zajęcia na uniwersytecie, co wydało mi się bardzo kiepskim wytłumaczeniem. Czyżby Akki nie wiedział wcześniej, że musi chodzić do szkoły? Przypomniał sobie dopiero po pierwszym dniu pracy?
No ale cóż, nie moja sprawa.
A już następnej soboty, w szkole pojawił się kolejny Hindus, Remo i przychodzi do tej pory.
Oficjalnie przestałam zatem być jedynym zagranicznym nauczycielem na moim kampusie!
Angielski.
Po tym jak którejś soboty nie przyszłam do szkoły i opuściłam moją podwójną lekcję angielskiego, została mi ona permanentnie odebrana i przekazana nowemu nauczycielowi.
W pakiecie straciłam też poniedziałkową lekcję z przedszkolakami i w ten oto sposób, mam już tylko jedną lekcję angielskiego tygodniowo. Ostatni miesiąc zapowiada się więc jeszcze bardziej relaksacyjnie, niż się spodziewałam.
Babcie atakują.
Początek miesiąca zdecydowanie należał do babć i ich szalonej logiki.
Najpierw jakaś babcia zrobiła awanturę, że jej wnuczek uderzył się w nogę podczas gdy ONA go pilnowała. Podobno zmusiliśmy ją też, żeby przyszła tego dnia do szkoły. Hahaha, jasne. Takie mamy właśnie tutaj moce, że zmuszamy ludzi, żeby przychodzili na lekcje.
Gdy wreszcie pofatygowała się do klasy, to buzia długo jej się nie zamykała i chociaż nie rozumiałam co mówi, to łatwo mogłam się domyślić, że wylewa swoje żale i pretensje.
Jej wnuczek natomiast, nie wyglądał jakby odniósł jakieś poważniejsze obrażenia. Wręcz przeciwnie, nie płakał i świetnie bawił się na lekcji.
Babcia gadała jednak tak dużo i tak głośno, że nawet ja ją kilkukrotnie upomniałam, czego normalnie nie robię (normalnie nie ma też potrzeby). Poskutkowało dopiero za trzecim, czy czwartym razem.
Następnego dnia, inna babcia weszła nam do klasy ze swoim wnuczkiem podczas lekcji!
My prowadzimy lekcję, a ona wchodzi, żeby wnuczek mógł się pobawić!
No nie, tego jeszcze nie było! Co ci ludzie sobie myślą?
Koniec luzów?
Wygląda na to, że Morning Star chce trochę zmienić swoją politykę względem obcokrajowców. Chyba nie odpowiada im to, że gdy nie mamy lekcji, to zajmujemy się swoimi sprawami.
Na kampusie Kaspra próbowali przeforsować zakaz gier i w ogóle korzystania z telefonu. Chcieli im dać do podpisania dokument, który to stwierdza.
O ile rozumiem, że pracodawcy nie chcą, aby pracownicy grali w gry komputerowe podczas pracy, to trzeba pamiętać, że zawód nauczyciela jest dość specyficzny. Zwłaszcza w naszym przypadku.
Normalnie nauczyciele mają mnóstwo rzeczy do zrobienia poza lekcjami, ale to kiedy to zrobią, powinno zależeć od nich. Nie ma przecież znaczenia, czy zaplanują lekcje lub poprawią zadania domowe w szkole, czy też u siebie w domu.
My jednak, nie mamy dodatkowych obowiązków, gdyż plany zajęć Montessori są przygotowane odgórnie, a zresztą i tak w większości przypadków, robimy tylko asystencką część lekcji, która nie zmienia się wcale!
Lekcji angielskiego mamy natomiast tak mało, że ich zaplanowanie zajmuje bardzo mało czasu.
Jednocześnie, zobowiązani jesteśmy siedzieć w szkole od 9-tej rano, do 18-tej i ani minuty krócej, a zdarzają się dni, kiedy nie mamy ani jednej lekcji!
W poniedziałki mamy myć zabawki i przygotowywać materiały na zajęcia z plastyki, czasami przestawiamy też sprzęty w klasach, a okazyjnie pomagamy z jakąś konkretną czynnością (przeniesienie worków z kulkami, napompowanie balonów, przebranie się za Mikołaja). Na tym jednak kończą się nasze obowiązki, więc jak łatwo wywnioskować, wolnego czasu zostaje nam mnóstwo!
Dlaczego zatem, zamiast zająć się czymś produktywnym (czytanie, pisanie bloga), mielibyśmy na siłę wymyślać sobie zadania?
Zwłaszcza, że Flora, w dniu podpisywania kontraktu, sama wyraźnie nam powiedziała, że czas między lekcjami, należy do naszej dyspozycji.
No nic, Kasper i Łukasz zignorowali sprawę, a Linda, ich główna nauczycielka, więcej się z takimi pomysłami nie wychylała.
Na moim kampusie, nikt nawet o tym nie wspomniał, ale widzę, że z nowym nauczycielem, postępują trochę inaczej niż ze mną. Przykładowo, regularnie angażują go do Popo Dance (taniec w lobby z naszą maskotką).
Dzieciaki.
W maju przyniosłam wreszcie aparat do szkoły, że zrobić trochę zdjęć dzieciakom. Oto moje przedszkolaki, które są najstarszymi dziećmi, jakie obecnie uczę.
Zdjęcia zostały zrobione podczas mojego porannego czytania.
Pogoda.
Pogoda w maju była szokująca.
Chongqing jest miastem znanym z upałów, których szczerze mówiąc, spodziewałam się już od marca. Tymczasem, w tym roku nie nadeszły nawet w maju.
Oczywiście było kilka naprawdę ciepłych dni, ale przez dużą część miesiąca, temperatury wynosiły ok. 15 – 18°C. Raz odnotowałam zaledwie 13°C!
Podróże.
W maju eksplorowałam Chongqing. Jest to naprawdę fascynujące miasto, pełne niesamowitych zakątków, a w dodatku bardzo fotogeniczne.
Natomiast w ostatni weekend miesiąca, razem z Kasprem i Iriną, pojechałam do Wulong. Wyjazd był kilkukrotnie przesuwany, ale w końcu udało się go zrealizować.
Była to moja ostatnia wycieczka w okoliczne góry i w ogóle poza miasto, przed lipcem.
Czerwiec będzie należał tylko i wyłącznie do Chongqing, gdyż czas już mi się kończy, a na liście wciąż kilka miejsc do odwiedzenia.
Tong Yuan Men.
W pierwszy weekend maja, Kasper i ja wybraliśmy się w jedno z pierwszych miejsc, jakie odwiedziliśmy w Chongqing.
Wtedy, dwa lata temu, dotarliśmy tam przypadkowo, gdy postanowiliśmy udać się na randomową stację metra.
Teraz, po tak długim czasie, nie potrafiliśmy nawet od razu tam trafić i chwilę nam zajęło, zanim odnaleźliśmy te same miejsca.
Najpierw wylądowaliśmy na jakiejś uliczce, biegnącej wzdłuż rzeki, która bardzo przypadła nam do gustu. To jedno z tych typowych, bardzo chińskich miejsc, gdzie mieszkają zwykli ludzie i gdzie życie toczy się zupełnie inaczej, niż w turystycznych zakątkach Chongqing.
Ja uwielbiam takie miejsca i bardzo je cenię za autentyzm.
Tym razem, na tej właśnie uliczce, udało nam się odkryć prawdziwą perełkę. Znajduje się tam bowiem budynek, który zarówno na zewnątrz, jak i na ścianach, ma ciekawe rzeźby. Wnętrze natomiast, wygląda jak sala spotkań mieszkańców.
Nie wiem, czy budynek dalej pełni swoją oryginalną funkcję, gdyż wygląda na dość zaniedbany, ale wejście jest otwarte i można zajrzeć do środka.
Idąc dalej uliczką, trafiliśmy na schody, które Kasper od razu rozpoznał. Po nich wspięliśmy się kilka poziomów wyżej i wylądowaliśmy dokładnie w tym samym miejscu, co dwa lata wcześniej. Dzięki temu, mogliśmy odtworzyć całą ówczesną trasę, a nawet zjeść obiad w tej samej restauracji. Było super.
A miejsce to, chociaż dość specyficzne, naprawdę warte jest odwiedzenia.
Zobaczymy tam ogromny plac budowy, stare, zaniedbane budownictwo, ludzi oddających się różnym czynnościom przed domami, a także kilka zabytków.
Osobiście, bardzo podoba mi się taras przy pewnej herbaciarni, gdyż zobaczymy z niego trzy style architektoniczne. Jest stare, tradycyjne budownictwo, w postaci tejże herbaciarni, są brzydkie i zaniedbane bloki mieszkaniowe, wybudowane zapewne kilkadziesiąt lat wcześniej, a także nowoczesne wieżowce. Wszystko koło siebie, prawdziwy misz masz. Mówiąc krótko, typowe Chiny.
Rzeki.
Innym razem, zabrałam Kaspra w moje ulubione miejsce w Chongqing, czyli na styk dwóch rzek. Tam też pierwszy raz dotarłam ok. dwa lata temu. Tyle tylko, że później wracałam wielokrotnie.
Jest tam cisza, spokój i widoki. Po rzece pływają statki, na przeciwnym brzegu powstają imponujące wieżowce, rybacy łowią ryby, a po plaży biegają bezpańskie psy. Jak dla mnie, miejsce idealne.
Nocna panorama.
Któregoś dnia wybraliśmy się podziwiać miasto po zmierzchu. Zwłaszcza w okolicach Hongya Cave i mostu Qiansimen, widoki są naprawdę zachwycające.
Chao Tian Men Chang Jiang Da Qiao.
Chao Tian Men Chang Jiang Da Qiao to kolejny most w Chongqing, na który warto się udać ze względu na widoki.
Można z niego zobaczyć Chao Tian Men, czyli przystań dla statków, która znajduje się dokładnie na styku obu rzek.
Niestety w dniu, kiedy ja tam byłam, było ogromne zachmurzenie (tudzież smog), w związku z czym zdjęcia nie wyszły zbyt efektownie.
Po zejściu z mostu i po pokonaniu kilku kilometrów, można dostać się na Nan Bin Lu. Tak, niestety w Chongqing nie jest łatwo i samo przekroczenie rzeki nie oznacza, że od razu dostaniemy się w nasze miejsce docelowe. Pomimo tego, że Nan Bin Lu znajduje się tuż pod mostem, ja musiałam pokonać spory dystans na nogach, a następnie podjechać kilka przystanków autobusem. Chongqing zdecydowanie nie jest miastem stworzonym dla wygody spacerowiczów.
W każdym razie, przy samym moście znajduje się przyjemny park z bardzo kameralną świątynią i równie ładnymi widokami na okolicę.
Wulong.
W ostatni weekend maja, wybraliśmy się w okoliczne góry, tym razem do Wulong.
Na miejscu oglądaliśmy Three Natural Bridges (skalne mosty), które są naprawdę przepiękne.
Co ciekawe, dokładnie w tym miejscu nakręcono jedną ze scen walki z filmu Transformers.
Byliśmy też na szklanym moście. Kolejnym!
Powiało tęsknotą za Chinami już, a co dopiero będzie , gdy wrócicie :-).Z pewnością nie od razu uda się Wam odnaleźć w polskiej rzeczywistości. Czy też generalnie europejskiej.Ciekawa jestem, jak będziecie wspominali swój pobyt w Chinach z perspektywy czasu.
Tak, czeka nas reverse culture shock 🙂 A co do pobytu w Chinach, to jestem przekonana, ze ogolnie bedziemy go oceniali pozytywnie.