Lipiec minął nam pod znakiem podróży. Najpierw, ze względu na nasze nigdy niekończące się problemy wizowe, musieliśmy opuścić kraj, żeby jeszcze tego samego dnia do niego wrócić, a później wybraliśmy się w długo wyczekiwaną i skrupulatnie zaplanowaną podróż po Chinach.

Hong Kong.

Nasza firma zawodzi na każdym polu, w związku z czym dalej nie mamy odpowiednich wiz. Zamiast tego przejechaliśmy pół kraju żeby przekroczyć granicę z Hong Kongiem, a następnie wrócić do Chin. Nie byłoby w tym nic złego, bo oboje bardzo chcieliśmy zobaczyć Hong Kong, gdyby nie to, że firma nie kupiła nam biletów kolejowych z wyprzedzeniem. Musieliśmy kupić je sobie sami (a później otrzymać zwrot), ale gdy dotarliśmy na stację w dniu wyjazdu, oczywiście nie było już żadnych wolnych miejsc siedzących. Na pierwszy pociąg w ogóle nie dostaliśmy biletów, a na drugi udało nam się dostać tylko miejsca stojące (cena pozostała taka sama jak za miejsca siedzące, czyli ponad 500 yuanów).

Jak można łatwo się domyślić, wiadomości o tym, że czeka nas prawie 13 godzin stania w pociągu, nie przyjęliśmy zbyt entuzjastycznie, jednak ku naszemu sporemu zaskoczeniu, podróż minęła bardzo szybko i przyjemnie.

Chińczycy byli irytujący jak zwykle, zwłaszcza ze względu na swoje wrzaski, ale umililiśmy sobie czas grami i jedzeniem snacków, których mieliśmy całą torbę. Jak prawdopodobnie każdy podróżujący z nami Chińczyk, mieliśmy ze sobą również zupki błyskawiczne. Tuż obok naszej miejscówki (między wyjściem a toaletą) było akurat stanowisko z wrzątkiem, do którego nieustannie ktoś podchodził, a to z zupką do zalania, a to z termosikiem (bo Chińczycy uwielbiają pić gorącą wodę).

Gdy dojechaliśmy do Shenzhen, gdzie mieliśmy spędzić noc w firmowym mieszkaniu, było już ciemno. Podążając za dokładnymi wskazówkami, udaliśmy się na stację metra, z której miał nas odebrać pracownik firmy. Pomimo tego, że jeszcze z Suzhou zadzwoniłam do Klausa, żeby poinformować go o naszym opóźnieniu i którym pociągiem przyjedziemy, nikt na nas nie czekał. Natomiast telefon Kaspra, w którym mieliśmy wtedy naszą chińską kartę SIM, jak zwykle był niesprawny, więc pomocy musieliśmy szukać u Chińczyków. Pracownicy metra znali kilka słów po angielsku i na szczęście udało mi się z nimi dogadać. Użyczyli mi prywatnego telefonu abym mogła zadzwonić do Lynn – osoby, która miała nas odebrać i która, wbrew naszym oczekiwaniom, okazała się być mężczyzną.

Na szczęście nie musieliśmy na niego zbyt długo czekać. Pojawił się już po kilku minutach i zaprowadził nas do swojego biura, które mieści się w firmowym mieszkaniu. Jak się okazało, standardem nie wiele różni się ono od tego, w którym mieszkaliśmy w Hangzhou. Dostaliśmy co prawda czystą pościel, ale po łazience biegały jakieś robale, a zapach był co najmniej odurzający. Na szczęście mieliśmy tam spędzić jedynie dwie noce.

Następnego dnia z samego rana, dalej podążając za wskazówkami, udaliśmy się na stację metra Luo Wu (Shenzhen Line 1). To właśnie tam należy dojechać, jeśli chce się przekroczyć granicę z Hong Kongiem. Do samego przejścia granicznego jest już stamtąd bardzo blisko, trzeba tylko podążać za znakami i ewentualnie zapytać kogoś z obsługi.

Do przejścia są dwie bramki graniczne. Do każdej z nich są osobne kolejki dla Chińczyków i obcokrajowców, co bardzo ułatwia cały proces i znacznie go skraca. Problemów nie mieliśmy żadnych i dostaliśmy pozwolenie na pobyt w Hong Kongu przez trzy miesiące.

Trzy główne części Hong Kongu, to półwysep Kowloon i dwie wyspy: Hong Kong i Lantau. W każde z tych miejsc można dojechać metrem, ale jako że my mieliśmy spędzić tam tylko jeden dzień, uznaliśmy, że nie ma sensu wybierać się na żadną z wysp i lepiej skupić się na półwyspie, na którym i tak znajduje się kilka najważniejszych atrakcji Hong Kongu.

Za zawrotną cenę ok. 40 dolarów za osobę, pojechaliśmy metrem na stację East Tsim Sha Tsui, po wyjściu z której prawie od razu trafia się na Avenue of Stars, z której z kolei rozciąga się przepiękny widok na wyspę Hong Kong i znajdujące się tam wieżowce. Na promenadzie można oglądać gwiazdy znanych aktorów, z których niektóre zawierają dodatkowo odciski dłoni, a także kilka pomników, m. in. Bruce’a Lee i Anity Mui. Większość aktorów, o ile nie wszyscy, pochodzą z Hong Kongu.

W parku Kowloon jest kolejna aleja, tym razem poświęcona bohaterom z kreskówek. Oprócz tego, w parku znajdziemy ogromne klatki z egzotycznymi ptakami, flamingi urzędujące w stawach, żółwie, a poza zwierzętami, również odrobinę wytchnienia od miasta, bo klimat w Hong Kongu (a także w Shenzhen) jest wręcz zabójczy. Tego dnia słońce prawie w ogóle nie wychodziło zza chmur (lub warstwy smogu), a my i tak umieraliśmy od niewyobrażalnego wręcz upału i bardzo dającej się we znaki wilgotności powietrza. Co gorsza, przebywanie w cieniu tak naprawdę pomaga tylko minimalnie. Jedynym prawdziwym ratunkiem od takiej pogody jest wejście do klimatyzowanego budynku.

Ogólnie Hong Kong zrobił na nas bardzo dobre wrażenie. Odległość od Chin kontynentalnych jest wręcz śmieszna, ale przepaść między tymi dwoma miejscami, ogromna. Dla nas, po trzech miesiącach zmagania się z Chińczykami, była to miła odmiana i chociaż mogliśmy spędzić tam tylko jeden dzień, naprawdę udało nam się troszkę odetchnąć. Po pierwsze, na chwilę odzyskaliśmy kontakt ze światem. Dzięki internetowi, który tak po prostu był dostępny na ulicy i to w dodatku za darmo, wreszcie mogliśmy wejść na facebook’a i sprawdzić pocztę na gmail’u. Po drugie, ludzie w Hong Kongu mówią po angielsku. Może nie każdy na świetnym poziomie, ale z dogadaniem się nie mieliśmy żadnych problemów. Wszystkie napisy też oczywiście były po angielsku. Po trzecie, w Hong Kongu jest dostęp do wielu zachodnich towarów, które w Chinach są nieosiągalne. Niestety, i to jest akurat spory minus, wiele z nich jest bardzo drogich. Po czwarte, zdaje się, że poziom kultury osobistej w Hong Kongu, zgodnie z tym co już wcześniej wielokrotnie słyszeliśmy, jest znacznie wyższy niż w Chinach. Oczywiście jeden dzień nie wystarczy żeby wiele zaobserwować i w związku z tym dalej nie będę się zagłębiać w ten temat, ale z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że pierwsze wrażenie na pewno było pozytywne. Negatywnie w Hong Kongu zaskoczyły nas jedynie ceny, które niestety są znacznie wyższe niż w Chinach. Za posiłek w małej garkuchni trzeba zapłacić co najmniej 30 dolarów, a w trochę lepszym miejscu 50, 80 i więcej. Metro jest w dość przystępnej cenie, ale dotyczy to wszystkich przejazdów poza tym od granicy, czyli najczęściej uczęszczanym przez Chińczyków i innych przybyszy. Dla przykładu, za przejazd z centrum półwyspu na najdalszą stację na wyspie Hong Kong zapłacimy ok. 15 dolarów, a jeśli chcemy dojechać do granicy, to będzie to właśnie ok. 40 dolarów. Masakra!

Na zakończenie dodam jeszcze, że gdy następnego dnia udaliśmy się na dworzec w Shenzhen, znów nie udało nam się zdobyć miejsc siedzących w pociągu. Na szczęście, dzięki miłej pracownicy kolei, która podczas sprawdzania biletów zauważyła, że nie mamy miejsc siedzący i poradziła abyśmy udali się do wagonu restauracyjnego, udało nam się uniknąć ponownego stania przez blisko 13 godzin.

dsc_0887-copy dsc_0905-copy dsc_0918-copy dsc_0978-copy dsc_0982-copy

Napisane przez

Małgorzata Kluch

Cześć! Tutaj Gosia i Kasper. Blog wysrodkowani.pl jest poświęcony podróżom i życiu w Chinach. Po pięciu latach spędzonych w Azji i eksploracji tamtej części świata, jesteśmy z powrotem w Europie, odkrywając nasz kontynent.