Jelitkowo, Gdańsk. Bałtyk zimą.

W grudniu postanowiliśmy zrealizować pomysł wyjazdu nad polskie morze zimą. Ciekawe, że pisałam o tym niedawno na blogu i tak szybko udało się to ogarnąć. Jak to często u nas bywa, doszło do tego w dużej mierze przez przypadek, no ale jednak.

Aby mieć więcej rzeczy do roboty niż tylko patrzenie na lodowatą wodę, zdecydowaliśmy się na Trójmiasto, a dokładnie na Gdańsk. Natomiast aby wieczory za bardzo się nie dłużyły, zatrzymaliśmy się w hotelu z basenem i strefą saun. Posiłki też mieliśmy, więc nie trzeba było się martwić o jedzenie. Nie żeby to był jakiś problem w Gdańsku, no ale wygoda w końcu też jest ważna.

W każdym razie, padło na dzielnicę miasta o śmiesznej nazwie Jelitkowo i teraz, z perspektywy, mogę powiedzieć, że był to dobry wybór. Jeśli będziemy jednak jeszcze kiedyś w tych okolicach zimą, a zakładam, że tak, to uderzamy do bajecznej krainy, jaką jest Sopot.

Co do zimy nad Bałtykiem, to byliśmy zachwyceni. Białe plaże, szum fal, jedynie pojedyncze osoby w zasięgu wzroku, no po prostu coś pięknego. Myślę jednak, że mieliśmy też sporo szczęścia, gdyż trafiliśmy na śnieg, który kompletnie zmienił krajobraz i wszystko, zwłaszcza w świetle słońca, wyglądało magicznie. Nie wiem czy nasz zachwyt byłby taki sam, gdyby śniegu nie było, tylko zimny wiatr. To znaczy wiem, na pewno nie byłby taki sam.

Sopot.

Pierwszego dnia po przyjeździe, wybraliśmy się na spacer plażą do Sopotu. Z Jelitkowa to niecałe 4 km, więc tak w sam raz. Piasek razem z warstwą śniegu był twardy, więc bardzo fajnie prowadziło się wózek, nawet przy samym brzegu. Zojka, jak prawdziwa kuracjuszka, ewidentnie skupiła się na wdychaniu jodu i szybko udała się na drzemkę, chociaż normalnie takowych nie praktykuje.

My natomiast, cieszyliśmy się szumem morza i pięknymi widokami, gdyż w blasku słońca, które tego dnia świeciło wyjątkowo mocno, cały świat wydawał się piękniejszy.

Molo w Sopocie było całkowicie pokryte śniegiem, podobnie jak wszystkie pobliskie budynki, co tworzyło iście bajkowy krajobraz. Coś pięknego, naprawdę! Aż trudno było oderwać wzrok i w ogóle opuścić to miejsce.

Molo w Sopocie jeszcze nigdy nie zrobiło na mnie takiego wrażenia. Jestem przekonana, że ta zimowa, to jego najpiękniejsza odsłona.

Można powiedzieć, że na nowo odkryłam to miejsce, jak i samo miasto i chyba pierwszy raz miałam czas żeby przyjrzeć się lepiej jego architekturze, która bardzo przypadła mi do gustu. Sopot ma klimat takiego kurortu z dawnych lat i to głównie dlatego, następnym razem chciałabym przyjechać właśnie tutaj.

A z ciekawostek dodam jeszcze, że kiedyś molo w Sopocie było demontowane po każdym sezonie ze względu na sztormy. Deski przechowywano w szopie na plaży.

Akwarium Gdyńskie.

Następnego dnia wybraliśmy się do Gdyni, do Akwarium Gdyńskiego, żeby Zojka mogła popatrzeć na rybki i inne morskie żyjątka.

O ile dla małego dziecka ekspozycja była dość interesująca, to my byliśmy trochę rozczarowani. Albo jest tam znacznie mniej do zobaczenia niż kiedyś, albo ja to wszystko inaczej zapamiętałam z poprzednich wizyt.

W każdym razie, Zojka zobaczyła kolorowe rybki, ukwiały i korale, rozgwiazdy, meduzy, kilka gadów. Znalazł się też mały rekin. Ogólnie na plus, gdyż było to dla niej coś zupełnie nowego.

Z ciekawostek, to dowiedziałam się, że istnieje w Polsce Stowarzyszenie Ghost Diving Poland, którego nurkowie zajmują się wydobywaniem starych sieci rybackich, które zalegają w morzu i stwarzają ogromne zagrożenie dla jego mieszkańców. Co więcej, sieci są później poddawane recyklingowi. Fajnie, że są ludzie, którym nie jest obojętne życie zwierząt morskich i mają chęć działania.

DeJa Vu Muzeum.

Szukając ciekawych atrakcji dla dziecka w Gdańsku, natknęłam się na wzmiankę o DeJa Vu Muzeum i uznałam, że jest to coś, co bardzo przypadnie Zojce do gustu.

Nie pomyliłam się.

O ile niektóre instalacje być może nadają się dla starszych dzieci albo nawet dla dorosłych, to jest też kilka takich, na punkcie których Zojka po prostu oszalała.

Pierwsza z nich to wirujący tunel, który dla mnie i Kaspra był ciężkim przeżyciem ze względu na zawroty głowy, ale na Zojkę ewidentnie nie miał podobnego wpływu i przeszła przez niego kilkanaście, może nawet kilkadziesiąt razy.

Druga atrakcja, która zrobiła na naszym dziecku wrażenie to pokój ze znikającym krzesłem, a właściwie znikającymi ludźmi, którzy na nim siedzą.

Fajny był też przyrząd do robienia gigantycznych baniek, piłka utrzymująca się w powietrzu dzięki dmuchawie i kilka pomniejszych zabawek służących do kreatywnej zabawy.

Ogólnie bardzo fajne miejsce i można tam spędzić nawet kilka godzin. My byliśmy w sumie dwie godziny, ale Zojka mogłaby chodzić po tym tunelu pewnie znacznie dłużej.

Zwiedzanie Gdańska.

Na błąkanie się po mieście i typowe zwiedzanie nie zaplanowaliśmy zbyt wiele czasu, gdyż nie o to chodziło w tym wyjeździe, ale też nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy tak zupełnie nic nie zobaczyli.

Podczas spacerów po Gdańsku nie mieliśmy za bardzo szczęścia do pogody i było dość zimno i pochmurno, ale zabytkowa część miasta i tak wyglądała pięknie, zwłaszcza, że było już sporo świątecznych dekoracji.

Szczególnie spodobała mi się ulica Mariacka, która znajduje się tuż przy Bazylice Mariackiej. Właściwie ulica to zbyt wiele powiedziane, bardziej pasowałoby użyć słowa alejka albo uliczka, gdyż jest bardzo krótka i wąska, a każda stojąca przy niej kamienica ma piękne schody prowadzące bezpośrednio na kostkę brukową, którą jest wyłożona.

Jest tam po prostu przepięknie!

Co do zabytków, to zdecydowaliśmy się odwiedzić Bazylikę Mariacką i Dwór Artusa.

Bazylika Mariacka w Gdańsku.

W Bazylice Mariackiej w Gdańsku znajduje się przepiękny zegar astronomiczny pochodzący z XV w., na który składają się trzy części: kalendarium, planetarium oraz teatr figur. Samo kalendarium zawiera 3005 danych na lata 1463 – 1538, w tym dni tygodnia, daty świąt stałych, informacje umożliwiające ustalenie dat świąt ruchomych itp. W planetarium są m. in. znaki zodiaku i fazy księżyca, a w teatrze figur apostołowie, śmierć, czy też Adam i Ewa.

Codziennie o 11:57 zaczyna się mały spektakl, podczas którego zegar idzie w ruch i figury udają się na krótki spacer. Udało nam się wstrzelić czasowo i zobaczyć to przedstawienie, co było całkiem fajnym doświadczeniem.

Z innych ciekawych rzeczy w bazylice, na pewno trzeba wymienić obraz „Sąd Ostateczny” Hansa Memlinga, chociaż jest to tylko kopia. Oryginał znajduje się w Muzeum Narodowym w Gdańsku i podczas kolejnej wizyty w mieście będę chciała koniecznie go zobaczyć.

Bazylika Mariacka posiada potężną wieżę, na którą można się wspiąć (co nie jest wcale tak łatwym zadaniem jak mogłoby się wydawać) i zobaczyć piękny widok na całe miasto, a zwłaszcza starówkę. Oczywiście ze względu na porę roku podczas naszej wizyty, widoczność na szczycie wieży była nieco ograniczona, ale i tak fajnie było zobaczyć miasto w zimowej odsłonie, pod cieniutką warstwą śniegu.

Dwór Artusa.

Dwór Artusa był na moim radarze już od dawna, więc bardzo się ucieszyłam, że wreszcie nadarzyła się okazja, żeby odwiedzić to miejsce. Co więcej, wnętrze dworu okazało się niebywale bogate i wręcz oszałamiające. Coś pięknego, naprawdę!

Niestety Zojka podeszła do tematu nieco mniej entuzjastycznie i nie dała nam zbyt wiele czasu ani swobody, abyśmy mogli na spokojnie pokontemplować to, co widzimy. No cóż, tak to już czasem jest i nic się z tym nie da zrobić.

Sam obiekt nie jest jednak zbyt duży, więc zdołaliśmy zobaczyć wszystkie pomieszczenia i kolekcję obrazów na piętrze.

Molo w Brzeźnie.

Ostatni pełny dzień nad morzem postanowiliśmy wykorzystać na długi spacer.

Najpierw poszliśmy plażą w prawą stronę i doszliśmy do mola w Brzeźnie, a następnie, już leśną ścieżką, udaliśmy się do Sopotu. Po wypiciu kawki i zjedzeniu gofra z masłem orzechowym w bardzo klimatycznej knajpce o nazwie Blisko, ruszyliśmy z powrotem do Jelitkowa.

Podsumowanie.

Był to bardzo udany wyjazd w rodzinnym gronie i wróciliśmy z podładowanymi bateriami. Było dokładnie tak jak zaplanowaliśmy, czyli trochę zwiedzania, dużo spacerów i odpoczynku, miły czas na basenach i wspólne posiłki.

Zojka sprawdziła się świetnie. Każdy wyjazd jest inny, gdyż dziecko rośnie i przechodzi różne fazy, a co za tym idzie, ciężko przewidzieć i trafić w jej upodobania, ale myślę, że czerpie dużą przyjemność z odwiedzania nowych miejsc i z nowych doświadczeń. Wydaje mi się, że podobnie jak mama, zapała w przyszłości miłością do podróży.

Z każdym wyjazdem widzę też ogromny postęp w kwestii samego docierania do celu, czyli głównie jazdy pociągiem, gdyż to właśnie ten środek transportu wybieramy najchętniej i najczęściej. Pociąg daje ten komfort, że dziecko nie musi siedzieć w miejscu przez wiele godzin i może swobodnie się bawić. Jadąc do Gdańska spędziliśmy w pociągu ok. 5 godzin i szczerze mówiąc, nawet nie wiem kiedy ten czas minął. Oby tak dalej.

Napisane przez

Małgorzata Kluch

Cześć! Tutaj Gosia i Kasper. Blog wysrodkowani.pl jest poświęcony podróżom i życiu w Chinach. Po pięciu latach spędzonych w Azji i eksploracji tamtej części świata, jesteśmy z powrotem w Europie, odkrywając nasz kontynent.